Robert Kubica będzie jeździł clio S1600
Robert Kubica zapowiedział, że w tym roku chce wystartować w rajdach jeszcze dwa razy, a w 2013 zaliczyć pełny rajdowy sezon. I nie ma już zamiaru startować subaru imprezą w wersji S12B, ale jakąś nowszą rajdówką, o aktualnej specyfikacji. Prawdopodobnie clio S1600.
Starty w rajdach o różnej skali trudności i wyższej rangi mają mu pomóc w rehabilitacji kontuzjowanej prawej ręki, a ewentualne zwycięstwa - jak mówił w rozmowie z dziennikarzem włoskiego Autosprintu - będą bardzo pomocne w odbudowie sportowej psychiki.
Kubica pytany był również o szanse powrotu do wyścigów, a w podtekście - do Formuły 1. Szanse te ocenił na 70 procent.
Wszystkie te świetne wiadomości dają nadzieję na to, że przygoda Kubicy z Formułą 1 jeszcze nie dobiegła końca. A jednak nie potrafię przestać zadawać sobie pytania, czy ryzyko, które podejmuje Kubica, nie jest zbyt duże?
Powrót do rywalizacji po prawie 20 miesiącach ciężkiej i żmudnej rehabilitacji musi być dla sportowca wspaniałym przeżyciem. Po długim okresie przyglądania się czyimś startom znowu można samemu poczuć dreszczyk emocji, który towarzyszył występom w trakcie niemal całej dotychczasowej kariery. Przygotowania ze świadomością zbliżającego się startu, konieczność postępowania według harmonogramu imprezy, perspektywa mierzenia się z innymi sportowcami, a wszystko to w obecności rozemocjonowanych kibiców, nadają takiemu doświadczeniu nieporównywalnie wyższą rangę niż podobnemu, ale nieoficjalnemu przedsięwzięciu.
Zupełnie jak w przypadku olimpijskiego pływackiego wyścigu dwóch wielkich faworytów, którzy reprezentując ten sam kraj, a czasami nawet tę samą uczelnię, wielokrotnie mieli okazję stawać w szranki na treningach i zgrupowaniach, a jednak czegoś takiej rywalizacji brakowało. Tym łatwiej zrozumieć Kubicę, który po serii testów zdecydował nie zwlekać dłużej z decyzją o wznowieniu startów.
Cieszę się, że totalnie zakręcony na punkcie motorsportu Polak choć na krótką chwilę mógł wrócić do tego, co kocha. Wcale nie dlatego, że brakuje mi jeszcze jednego sportowca na międzynarodowej scenie, czy nie mogę doczekać się leczenia narodowych kompleksów wyczynami kierowcy, który choć pochodzi z ubogiej motorsportowo Polski, to jednak pokazuje światu, że nasi też potrafią. Postrzeganie sprawy w kategoriach zawężonych do dzielenia uczestników sportowych zmagań na "my i oni" jest mi obce.
Wolę szerszą perspektywę, w której oprócz suchych wyników i samego udziału w imprezie, jest też miejsce na ludzkie słabości i sprawy przyziemne, właściwe każdemu z nas. A także miejsce na realizowanie swoich pasji i marzeń, do czego mamy prawo wszyscy. Staram się jednak nie zapominać o uniwersalnych, szanowanych i najcenniejszych w naszej kulturze wartościach, którymi są życie i zdrowie.
Dziwi mnie, że po odpadnięciu Kubicy z rajdu San Martino di Castrozza nikt głośno nie zadał pytania o to, czy rajdowe starty w trakcie trwającej rehabilitacji nie są aby niepotrzebnym kuszeniem losu? Czy to jakieś tabu? Internet obiegły zdjęcia rozbitego auta Kubicy, które wypadło z trasy i w coś uderzyło. Najpewniej w drzewa rosnące obok nitki asfaltu. Na szczęście Kubicy ani jego pilotowi nic się nie stało. A jednak doszło do kraksy, mimo że - jak wspomniał sam Kubica - polska załoga nie jechała ryzykownie, a auto straciło przyczepność na brudnym i śliskim odcinku trasy.
Skoro w rajdach samochodowych coś takiego dzieje się niezależnie od umiejętności kierowcy, to chyba mamy do czynienia z bardzo niebezpieczną i nieprzewidywalną dyscypliną. Naprawdę nie chcę sobie wyobrażać konsekwencji mniej szczęśliwego zakończenia rajdu, do którego mogło przecież dojść. Nie mogło? Najlepszym przykładem na to, że mogło, jest wypadek Kubicy z lutego 2011 roku, wówczas traktowany jako jeszcze jedna atrakcja w oczekiwaniu na rozpoczęcie sezonu Formuły 1. Skutkiem udziału w małym lokalnym rajdzie była walka kierowcy o życie, a teraz jest nim przedłużająca się walka o powrót do zdrowia.
Zanim ponownie przeczytam o tym, że starty w rajdach są przecież elementem rehabilitacji nie w pełni sprawnej prawej ręki, wolę wyprowadzić uderzenie wyprzedzające i zadać pytanie, czy tylko niebezpieczne starty w rajdach ją umożliwiają? Czy korzyści płynące z wyboru tego rozwiązania są tak duże, że można akceptować ryzyko pogłębienia urazów? Tym bardziej, że logicznym celem Kubicy jest przecież powrót do Formuły 1 (nie wierzę, że jest inaczej). Zresztą nawet gdyby był nim tylko powrót do zdrowia, obrana ścieżka rehabilitacji wydaje się na obecnym jej etapie nieco kontrowersyjna.
Nie zamierzam przesadnie moralizować, bo każdy człowiek ma przecież prawo przeżyć życie tak, jak chce, o ile nie ogranicza swoimi decyzjami wolności oraz nie zagraża zdrowiu i życiu innych ludzi. Starty Kubicy nie zagrażają żadnej z tych wartości, więc z mojej perspektywy wszystko jest w porządku. Jakiekolwiek próby odwodzenia krakowianina od tego typu pomysłów nie mają zresztą sensu, bo kierują nim upór, konsekwencja i niezachwiana wiara we własne możliwości, dzięki którym tak wiele osiągnął. Ale życie niejednokrotnie pokazało, że w połączeniu z ogromnym ego cechy te potrafią przysparzać nieszczęść.
Choć uważam, że postawione pytania są zasadne, nie oczekuję odpowiedzi. Mam na ten temat swoje zdanie. Dlaczego zatem w ogóle się nad tym zastanawiam? Bo mam do tego prawo takie samo, jak Kubica do decydowania o swoim życiu. I wcale nie musi to oznaczać krytykowania Polaka. Raczej bezinteresowną troskę o kogoś, kto po ciężkim ciosie podnosi się i niezrażony niepowodzeniami podąża tą samą ścieżką, bo inaczej nie potrafi i nie chce.
Trzymam za niego kciuki i mam nadzieję, że limit pecha największego kalibru Kubica wyczerpał w lutym 2011 roku.
Jacek Kasprzyk