Przyspieszyć o 1,3 sekundy to ogromne wyzwanie

Szefostwo i kierowcy Ferrari nie mają wątpliwości, że forma zespołu w Grand Prix Hiszpanii będzie bardzo ważna z punktu widzenia szans na skuteczną walkę o mistrzowski tytuł. W trakcie trzytygodniowej przerwy Scuderia zwarła szeregi, a inżynierowie zintensyfikowali prace w nadziei na to, że w Barcelonie strata F2012 do konstrukcji rywali będzie znacznie mniejsza.

Dotychczasowy sezon w wykonaniu najbardziej utytułowanego zespołu w historii Formuły 1 to właściwie szczęście w nieszczęściu. Ambicje i nadzieje były ogromne. Po trzech latach, które rok w rok upływały na bezskutecznym pościgu za rywalami, bieżący sezon miał być takim, w którym od początku mistrzostw to Ferrari będzie nadawać ton rywalizacji. Niestety, kibice włoskiej legendy po raz kolejny przeżyli rozczarowanie, ale Ferrari i tak może mówić o szerokim uśmiechu losu.

Mimo że zespół rozpoczął sezon ze stratą sięgającą około sekundy do najszybszych aut, po dwóch rundach Fernando Alonso prowadził w klasyfikacji kierowców, a po czterech zajmuje w tabeli piąte miejsce, ze stratą zaledwie 10 punktów do prowadzącego Sebastiana Vettela. Stało się tak głównie za sprawą sensacyjnej wygranej w Malezji, która była możliwa dzięki zmiennym warunkom pogodowym, błędom rywali, ale i profesorskiej i oportunistycznej jeździe Alonso. Kiedy wyścig odbywa się w normalnych, stabilnych warunkach, sytuacja Ferrari jest trudna. Wtedy łupem kierowców padają co najwyżej małe punkty, zdobywane za finisze poza pierwszą piątką.

Reklama

Nic dziwnego, że przed udaniem się na trzytygodniową przerwę między wyścigami w Bahrajnie i Hiszpanii, w Ferrari dało się słyszeć zadowolenie z wyjątkowo szczęśliwego przebiegu czterech pierwszych rund. Gdyby nie kapryśnie ogumienie Pirelli, które nadal nie pozwala na wyklarowanie się układu sił w stawce, strata Ferrari do liderów mogłaby być znacznie większa, a szanse na ich doścignięcie czołówki znacznie mniejsze. Szczęśliwie dla włoskiego zespołu stało się inaczej i teraz wszystko będzie zależeć od tego, jak wykorzystają czas, który doskonałą jazdą "kupił" im Alonso.

  Inżynieryjna burza mózgów w Ferrari trwa już od zimowych testów, w trakcie których okazało się, że agresywne podejście do kwestii projektowania auta nie przyniosło zamierzonych efektów. Ale w trakcie pierwszej, pozaeuropejskiej części sezonu trudno było o gruntowne modyfikacje samochodu, więc kluczowe dla formy F2012 będą poprawki, które sprawdzano w trakcie trzydniowych testów w Mugello, a także te nowe, które pojawią się w konstrukcji począwszy od weekendu wyścigowego w Barcelonie.

W trakcie jazd testowych w Toskanii najbardziej rzucała się w oczy modyfikacja układu wydechowego. Pierwsza sprawdzana w tym roku specyfikacja okazała się mocno nietrafiona. Rozwiązanie, które dzięki opływającemu samochód powietrzu, kierowało strugę gazów wydechowych w dół, w kierunku wlotów powietrza do hamulców tylnych kół oraz dyfuzora, przegrzewało tylne opony. Ferrari szybko pokusiło się o zmiany, ale i one nie dały wystarczającej siły docisku, a w dodatku czyniły auto bardzo nerwowym w prowadzeniu. W Mugello Ferrari testowało najnowsze rozwiązanie, którym inżynierowie rezygnują z kierowania strugi spalin w dół. Teraz biegnie ona przez elementy tylnego zawieszenia, wprost na środkową część małego skrzydełka, zamontowanego pod głównym płatem tylnego skrzydła. Taki układ raczej nie zwiększy znacznie siły docisku F2012, ale powinien zapewnić stabilniejsze osiągi. Trzeba sądzić, iż nie jest to ostatnia modyfikacja tego obszaru samochodu. Nowe mają być także sekcje boczne oraz podłoga, a także niemal cały przód auta.

Trudno powiedzieć, ile Ferrari może zyskać na wszystkich modyfikacjach, których zdecyduje się użyć w Barcelonie. Według obliczeń, które uwzględniają także tempo rozwoju rywali, Ferrari znalazłoby się w czołówce GP Hiszpanii, gdyby F2012 przyspieszył o 1-1,3 sekundy, co stanowi dla inżynierów z Maranello ogromne wyzwanie. Po jazdach w Mugello Alonso stwierdził, że nowy wydech nie jest rewolucją w kwestii osiągów i ekipa nie wiąże z nim szczególnych nadziei, ponieważ na poszczególnych torach świetne tempo prezentowały zespoły, których auta korzystają z różnych rozwiązań w tym zakresie. Można zatem wnioskować, iż prace przy tylnej części auta służyły głównie uporządkowaniu tego obszaru w celu uzyskania bardziej wydajnego i podatnego na modyfikacje profilu aerodynamicznego.

Ferrari nie spodziewa się nagłego odwrócenia losów sezonu już w Katalonii, ale chcąc myśleć o walce w czołówce, zamierza poważnie zredukować stratę do najlepszych. Po wyścigu w Hiszpanii, zespół planuje kolejne poważne modyfikacje samochodu na zawody w Kanadzie oraz Walencji, a więc 7. i 8. rundę liczącego 20 eliminacji sezonu.

Nie ma zatem wątpliwości, że przed Ferrari kluczowy okres rozwoju auta, a niepowodzenie lub niewystarczające tempo tego procesu najprawdopodobniej będzie oznaczać czwarty sezon bez ani jednego tytułu, których w trzynastu ostatnich edycjach mistrzostw świata Formuły 1, zespół z Maranello wywalczył aż czternaście na dwadzieścia sześć możliwych. Więcej na temat tego, czy Włochom uda się uniknąć kolejnego rozczarowującego roku, powinno być wiadomo już po wyścigu w Barcelonie.

Jacek Kasprzyk

 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama