Formuła 1 na olimpiadzie? Uważasz, że to możliwe?

​Kolejne igrzyska olimpijskie za nami i chyba nie doczekamy się takich, w trakcie których będziemy mogli podziwiać zmagania kierowców wyścigowych. Karta Olimpijska nie wyklucza sportów, w których konieczne jest korzystanie z napędu mechanicznego, ale wcale nie oznacza to, że olimpijski świat stoi przed motorsportem otworem. Szkoda, bo takie wyścigi mogłyby powiedzieć nam o talencie i szybkości kierowców więcej niż wiele rund rozgrywanych w cyklu Grand Prix.

Sportów motorowych na igrzyskach nie ma, choć były. Co prawda tylko na chwilę, bo na IO w 1900 roku wyścigi samochodowe włączono do programu jako dyscyplinę pokazową, a osiem lat później jednorazowo odbyła się rywalizacja łodzi motorowych. Po tych eksperymentach pomysł zarzucono i do dziś nie sposób usłyszeć na olimpijskich arenach ryku silników. Po pierwsze dlatego, że według Jacquesa Rogge'a, przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, dominujący w rywalizacji na IO musi być czynnik ludzki. Po drugie, bo rozpatrując kandydatury dyscyplin aspirujących do miana olimpijskich, bierze się pod uwagę ich spójność z wysiłkami ekologicznymi ludzkości. Co prawda auta Formuły 1 spalają w trakcie całego sezonu mniej paliwa niż samolot w trakcie jednego lotu nad Atlantykiem, ale jednak.

Reklama

Nie bez znaczenia jest też fakt, że Formuła 1 należy do sportów o wyjątkowo ekskluzywnym charakterze. Rywalizacja w niej jest zarezerwowana dla wąskiego grona wybrańców, którzy znaleźli się w stawce nie zawsze względu na swoje umiejętności.

Tymczasem dyscyplina olimpijska powinna być dostępna jak największej liczbie ludzi pragnących ją uprawiać. Jak wieloma kierowcami wyścigowymi może pochwalić się obecnie Polska? Poza tym wielu krajów mogłoby być zwyczajnie nie stać na stworzenie olimpijskiego zespołu wyścigowego z prawdziwego zdarzenia, nie mówiąc już o skutecznym wykorzystaniu wiedzy inżynieryjnej do przygotowania jak najbardziej konkurencyjnego samochodu. Nakłady finansowe byłyby ogromne, a gwarancja powodzenia żadna.

Nie jest tajemnicą, że w obecnej Formule 1 tak ważny dla idei olimpijskiej, wspomniany już idei czynnik ludzki został zdominowany przez błyskotliwą myśl techniczną. Oczywiście nie jest on bez znaczenia, ale nawet najlepszy kierowca nie jest w stanie uzyskiwać dobrych wyników dysponując słabym sprzętem. Taki układ wyraźnie nie sprzyjałby wyłonieniu najlepszego, najsprawniejszego czy najszybszego zawodnika, a przecież taka jest istota olimpijskich zmagań.

F1 jako formuła rywalizacji wydaje się więc być dla igrzysk olimpijskich zbyt skomplikowana. Świetnie sprawdza się jako wyspecjalizowana rozrywka, platforma reklamowa i pole badań nad nowymi technologiami. Ale dla przeciętnego widza, który śledząc sport chce zrozumiałych rozstrzygnięć zapadających według stosunkowo prostych reguł, jest mało czytelna. Gdyby o złotym medalu dla tego a nie innego kierowcy zadecydowała lepsza współpraca profilu aerodynamicznego jego auta ze specyfikacją dostarczonego na olimpiadę ogumienia, można by mówić wręcz o wypaczeniu tego, czym powinny być IO. Jedyną różnicę w potencjale zawodników powinny stanowić bowiem ich możliwości płynące z uwarunkowań psychofizycznych.

Ale i na to znalazłby się sposób. Zamiast upierać się przy modelu Formuły 1, olimpijskie ściganie można by uprościć, w pewnym sensie degradując je do poziomu prezentowanego przez niższe serie wyścigowe.

Wyobraźmy sobie kierowców walczących za kierownicami identycznych aut, przygotowanych na potrzeby igrzysk przez niezależnego konstruktora. W celu uniknięcia typowej dla Formuły 1 eskalacji kosztów, samochody nie musiałyby być cudami techniki. Skoro wielu kierowców w wolnych chwilach chętnie porzuca kokpity aut F1 na rzecz rozrywki za kółkiem gokartów, będących przecież prostymi konstrukcjami, na pewno nie przeszkadzałby im start w samochodzie o zaawansowaniu technicznym auta np. Formuły 3.

Omawianie kwestii kryteriów kwalifikacji na wyścigowe igrzyska czy samego formatu wyścigu możemy sobie darować. W tym przypadku można śmiało zapożyczyć obecne rozwiązania - mowa o kluczu "treningi-czasówka-wyścig" - z powodzeniem wykorzystywane w wielu seriach. Gdyby liczba uczestników uniemożliwiała bezpieczne rozegranie tylko jednego wspólnego biegu, problem mogłyby rozwiązać biegi ćwierć i półfinałowe itd. Pomysłów na interesujące warianty organizacyjne na pewno by nie zabrakło.

Choć to wszystko wykonalne przedsięwzięcie, szanse na pojawienie się sportów motorowych na igrzyskach olimpijskich są minimalne. Szkoda, bo takie zawody z radością przywitaliby przede wszystkim kibice. Szczególnie ci, którzy rokrocznie toczą niemożliwe do rozstrzygnięcia sporty na temat tego, który z najlepszych kierowców wyścigowych świata jest najszybszym. Światowa czołówka mistrzów kierownicy rywalizowałaby bowiem, korzystając z identycznego sprzętu i w takich samych warunkach.

Wreszcie, sami kierowcy mogliby na własnej skórze poczuć radość i dumę z reprezentowania swojego kraju na scenie prawdziwie międzynarodowych zmagań o najwyższej sportowo randze, zamiast móc jedynie kibicować krajanom, których dyscypliny uprawniają do startu w igrzyskach olimpijskich.

Mimo, że w przypadku wyścigów samochodowych pierwszoplanową rolę odgrywa technologia, kierowcy to sportowcy nie mniejszego kalibru niż większość tych, których mogliśmy oglądać podczas zakończonych niedawno IO w Londynie. Ich reżimy treningowe może i nie równają się z katorżniczą pracą, jaką wykonują na co dzień pływacy, ale można śmiało założyć, że poziomem przygotowania fizycznego biją na głowę przedstawicieli kilku innych dyscyplin.

 Za cztery lata w Rio de Janeiro będziemy świadkami powrotu golfa po ponad stuletniej nieobecności w harmonogramie olimpijskich zmagań, a przecież charakterowi tego sportu bliżej raczej do strzelectwa czy łucznictwa, niż energicznego pokonywania 100 metrów bieżni w czasie poniżej 10 sekund.

Nie napiszę, że bardzo żal mi kierowców wyścigowych, a zwłaszcza kierowców Grand Prix, ale chyba możemy uznać, że w jakiś sposób mogą czuć się pokrzywdzeni. W końcu reprezentują dyscyplinę, którą z uwagą i wypiekami na twarzy śledzi więcej ludzi niż - powiedzmy - zawody jeździeckie, niczego nie ujmując śmiałkom stającym do tego wymagającego sprawdzianu. Ale władze olimpijskie patrzą na konia wierzchowego przychylniejszym okiem niż na konia mechanicznego i na nieszczęście entuzjastów motorsportowych emocji, chyba prędko się to nie zmieni.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy