Wysadził Teslę Model S! Wolał to niż wymianę baterii

Nie jest tajemnicą, że wysokie ceny aut elektrycznych wynikają z tego, ile kosztują same baterie. Nie powinno być więc zaskoczeniem, że kiedy sprawność ogniw spadnie po latach, ich ewentualna wymiana może przerosnąć możliwości finansowe właściciela. Tak było w przypadku tego Fina, który kupił niedawno Teslę Model S.

Samochody elektryczne zdobyły w ostatnich latach bardzo dużą popularność, a ich osiągi i (przede wszystkim) zasięg, uległy znaczącej poprawie. Ich właściciele przekonują, że obecnie to nie tylko wozidełka do miasta, ale samochody, którymi bez obaw można wybrać się nawet w daleką trasę. Wszystko za sprawą bardzo pojemnych baterii, które można (relatywnie) szybko naładować.

Marką która najbardziej kojarzy się ze zmianą charakteru elektryków oraz ich postrzegania, jest oczywiście Tesla. To firma założona przez Elona Muska przebiła się do świadomości kierowców z przekazem, że auta elektryczne mogą być szybkie, ekscytujące i mieć naprawdę duży zasięg. Problem tylko w tym, że pierwszy hit sprzedażowy marki, czyli Model S, ma już swoje lata i pomału przekonujemy się, ile warta jest używana Tesla, a tym samym ile wart jest używany samochód elektryczny.

Boleśnie przekonał się o tym pewien Fin, który kupił Model S wyprodukowany w 2013 roku. Na początku był bardzo zadowolony ze swojego zakupu, ale jego radość nie trwałą długo. Po przejechaniu 1500 km wyświetlił się błąd, dotyczący baterii i auto musiało trafić na lawecie do serwisu. Tam właściciel dowiedział się, że niestety akumulator nadaje się do wymiany, a gwarancja (8 lat) już nie obowiązuje. Koszt nowych ogniw? 20 tys. euro, czyli ponad 90 tys. zł! Dodajmy, że całe auto kosztowało pechowego Fina (w przeliczeniu) około 140 tys. zł.

Co można zrobić w takiej sytuacji? Oficjalnymi sposobami niewiele. Producenci (nie tylko Tesla) nie przewidują możliwości naprawy baterii. Jeśli coś jest nie tak, po prostu wymienia się całość. Teoretycznie można próbować szukać akumulatora z innego (młodszego) egzemplarza w nadziei, że posłuży on jeszcze kilka lat. Można też rozejrzeć się za specjalistą od aut elektrycznych, który mógłby spróbować rozwiązać problem. Może on dotyczyć jakiegoś sterownika, albo uszkodzenia niektórych ogniw, które w teorii da się wymienić. To jednak nadal sposoby niepewne i nietanie.

Reklama

Bohater tej historii zdecydował się na inne rozwiązanie - wyrażenie swojego niezadowolenia poprzez wysadzenie samochodu. Pomógł mu w tym pewien youtuber, który zorganizował 30 kg dynamitu oraz odpowiednie miejsce, w którym można było bezpiecznie wysadzić auto w powietrze. Bardzo ekologicznie.

Jaki z tej historii płynie wniosek dla właścicieli elektryków oraz fanów elektromobilności? Kiedy upłynie gwarancja na baterię (zwykle trwa ona 8 lat), zaczyna się loteria. Jakiekolwiek uszkodzenie lub błąd akumulatora może skutkować podobnym wyrokiem, jaki usłyszał opisywany właściciel Tesli. Trzeba także brać pod uwagę degradację ogniw, przez którą realny zasięg auta może bardzo odbiegać od deklarowanego i sprawić, że użytkowanie auta będzie uciążliwe. Tylko kogo, kto kupi na przykład 10-letniego elektryka, będzie stać na wyłożenie na przykład 90 tys. zł na nową baterię?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samochody elektryczne | Tesla Model S
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy