Branżę motoryzacyjną czeka fala bankructw. Powodem elektryki
Koszt produkcji samochodów elektrycznych jest średnio o 40-50 proc. wyższy niż w przypadku aut z napędem spalinowym. Zdaniem dyrektora generalnego koncernu Stellantis, wyścig w obniżaniu kosztów może doprowadzić do poszukiwania dostawców w takich krajach, jak Indie, Turcja, Maroko i Meksyk. Oznacza to falę bankructw dla dostawców z Europy, a wiele takich firm już teraz prowadzi masowe zwolnienia.
Konieczność przejścia na pojazdy elektryczne to dla wielu producentów nie lada wyzwania. Największe koncerny inwestują miliony euro w nowe modele, modernizują zakłady i wprowadzają zmiany technologiczne w całym łańcuchu dostaw. Sporym problemem okazują się także koszty produkcyjne, które w wielu przypadkach są nawet o 50 proc. wyższe niż w przypadku samochodów napędzanych tradycyjnym silnikiem spalinowym.
To z kolei oznacza, że coraz więcej firm motoryzacyjnych w jeszcze większym stopniu stara się polegać na częściach dostarczanych z państw pozaeuropejskich. Kraje takie jak Indie, Turcja, Maroko czy Meksyk oferują podzespoły samochodowe o 40 proc. tańsze w porównaniu z częściami wyprodukowanymi w Europie. Zdaniem Carlosa Tavaresa - dyrektora Stellantisa - zachodni dostawcy dla branży motoryzacyjnej muszą szybko dostosować swoją ofertę do wymagań rynkowych. W przeciwnym wypadku grozi im ryzyko bankructwa w ciągu najbliższych kilku lat.
Niestety dla wielu firm oznacza to konieczność przeprowadzania restrukturyzacji i nierzadko masowych zwolnień. Z takimi kłopotami mierzy się m.in. niemiecki Bosch, ZF Friedrichshafe czy Continental. Jeszcze kilka lat temu liczba osób zatrudnionych przez niemieckie firmy dostarczające podzespoły do aut spalinowych wynosiła 310 tys. Według niedawnych szacunków obecnie skurczyła się ona już o niemal jedną trzecią.
Jednocześnie dyrektor Stellantisa zauważa, że w momencie gdy koncerny motoryzacyjne dwoją się i troją, by spełnić wymagania dotyczące elektryfikacji, popyt na samochody elektryczne w Europie znacząco spada. Wiele państw ograniczyło dofinansowania modeli bateryjnych, a to przełożyło się na dużo mniejsze zainteresowanie takimi pojazdami. Przykładem niech będzie rynek niemiecki, gdzie po wycofaniu się rządu z dopłat do elektryków, odnotowano wyraźny spadek ich sprzedaży.
Starając się uczynić samochody elektryczne bardziej przystępnymi cenowo, Stellantis planuje wprowadzić na rynek amerykański model Jeepa za mniej niż 25 tys. dolarów. Także w Europie firma chce ułatwić zakup bezemisyjnego samochodu wprowadzając do sprzedaży nowego Citroena e-C3 w cenie 23 tys. euro. Koncern nawiązał także współpracę ze chińską spółką joint venture, co ma skutkować wprowadzeniem na rynek małego samochodu elektrycznego Leapmotor T03 za mniej niż 20 tys. euro.