''Speed'' w Warszawie

Stoisz sobie spokojnie na przystanku na Marszałkowskiej, kiedy z rykiem widlastego motoru wypada zza rogu wielki autobus. Już wiesz, że w środku jest bomba a autobus nie może zwolnić, bo wtedy bomba eksploduje. To jednak nie film i tylko autobus jest taki sam.

Jesteśmy w Warszawie, żadnej bomby nie ma, a na przejażdżkę możemy wybrać się całkiem bezpiecznie.

Oryginalny z 1975 roku GMC trafił do Warszawy okrężną drogą. Podarowany Fundacji "Solidarności" przez związki zawodowe jednego z operatorów transportu miejskiego w Chicago, najpierw stał w Gdańsku. Tam specjaliści próbowali przystosować go do wymagań europejskich. W tym celu zamieniali lampy, kierunkowskazy, spalili alternator i czekali na zezwolenia ministerialne. Autobus miejski z Chicago nie spełniał polskich norm. Przy swoich 12,5 metrach długości nie mieścił się w normie o całe pół metra. Podobnie było z szerokością. Też pół metra przeszkadzało w swobodnym zarejestrowaniu go jako normalnego autobusu. I to licząc bez lusterek.

Reklama

Kiedy dopuszczenia z ministerstwa dotarły, los autobusu był już niemal przesądzony. Stał wtedy na polu, około 100 kilometrów od Warszawy. W środku zamieszkały kury. W takim stanie odnaleźli go kolekcjonerzy. Ubito targu i można było autobus zbierać. Po dziesięciu latach postoju w charakterze kurnika, nie było jednak specjalnych szans na to, że GMC odpali. A jednak. Pomęczył się chwile i odpalił. Co to była za radość. Autobus trafił do siedziby firmy transportowej w Warszawie. Tam odrestaurowano go. Odzyskał dawny blask. Przykręcono mu oryginalne lampy, żółte lampki na dachu. Zderzaki, haki, i wszystkie nadające się do tego elementy zostały pochromowane. Teraz wygląda prawie jak nowy.

Wyprodukowany przez General Motors Corporation w Detroit w 1975 roku, GMC jest napędzany widlastą, wysokoprężną ósemka, która przekazuje napęd na trzybiegową automatyczną skrzynię biegów. Grubokościste podwozie to rama kratownicowa stalowa. Na nią nałożone jest aluminiowe aluminiowe, nitowane do kratownicy i odmalowane w barwach pierwszego użytkownika - Chicago Transit Authority. Silnik zamocowany jest z tyłu autobusu, a gdy pracuje, w środku jest naprawdę cicho.

Ciekawostkę stanowi fakt, że widlasta ósemka montowana jest raczej do pojazdów dalekobieżnych, nie autobusów miejskich. Tym niemniej, w mieście radzi sobie z GMC bardzo dobrze. Dzięki niej, na trasie, autobus może pędzić z prędkością nawet 140 km/h. GMC prowadzi się bardzo dobrze i łatwo. Kierownicę można obracać jednym palcem a trzybiegowy automat bez szarpnięć zapina kolejne biegi. W autobusie co 30 tysięcy kilometrów wymieniany jest olej i kontrolowane kluczowe zespoły.

Siedzenia z tworzywa z siedziskami z obitej skajem sklejki, pomimo twardości, zaskakująco wygodne. Komfort jazdy podnosi zawieszenia na poduszkach pneumatycznych. Wygodne i proste stanowisko kierowcy, doskonała widoczność i wrażenie przestronności potęgowane dobrym przeszkleniem nadwozia sprawiają, że autobusem jeździ się naprawdę przyjemnie.

To właśnie to przeszklenie, a w szczególności przednia szyba 6-częściowa, są powodem, dla którego ten model autobusu GMC zdobył przydomek "fishbowl" - "akwarium".

Chociaż rok temu autobusowi stuknęła trzydziestka, wszystko pracuje bez zarzutu, a zużycie paliwa jest w normie, przeciętnie na poziomie 30 litrów na 100km. Co ciekawe, krążące po Warszawie nowoczesne autobusy, spalają średnio około 10 litrów ropy na 100 km więcej. Stary GMC jest zarejestrowany jako zabytek, ale do emerytury mu daleko. Autobus zarabia na siebie, przejeżdża dziennie około 200 km. Wozi pracowników i wycieczki. Marcin Suszczewski "Expatpol.com"

TUTAJ zdjęcia autobusu GMC.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chicago | Bomba | GMC | Warszawa | autobus
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy