Producenci aut mydlą nam oczy. Dla kasy? Oczywiście, że dla kasy!

Są dwa słowa - wytrychy, wobec których wszyscy głupieją i natychmiast tracą zdolność myślenia: ekologia i bezpieczeństwo. O bezpieczeństwie będzie innym razem, dziś na tapetę weźmiemy ekologię...

Lista wynalazków, które powstały tylko dlatego, żeby nasze samochody były bardziej "ekologiczne" jest długa. Pierwszy z brzegu: DPF. Do czego służy filtr cząstek stałych? Przede wszystkim do tego, żeby się zapchał i trzeba go było wymienić. Zwykle oznacza to wydatek, który jest znaczącą częścią wartości całego samochodu. Oczywiście istnieje procedura wypalania sadzy z filtra. Spróbujcie ją jednak przeprowadzić podczas jazdy miejskiej... Że wycinanie filtra jest nielegalne? To prawda, ale rutynowy przegląd na stacji kontroli pojazdów tego nie wykryje, więc proceder jest powszechny, a przepisy martwe.

Reklama

Bezsensowny filtr DPF

A bilans ekologiczny? Filtr podobno zatrzymuje sadzę, ale przecież i tak ją wypalamy, spalając przy okazji więcej paliwa lub specjalnego płynu. Filtr trzeba wyprodukować, co również pociąga za sobą koszty ekologiczne, a później wymienić - na drugi, trzeci, kolejny... Plus wielokrotne dojazdy do serwisu, aż w końcu trafimy do tego, który to ustrojstwo ostatecznie usunie. Nie za darmo...

Oczywiście współczesne diesle są czystsze niż kiedyś, ale, jak mawiał znajomy mechanik: zawsze coś, kosztem czegoś. W tym wypadku odbywa się to kosztem trwałości i niezawodności. Czasy, kiedy legendarną "beczką" przejeżdżało się miliony kilometrów już nigdy nie wrócą. I co z tego, że mam czystego diesla, skoro żeby osiągnąć przebieg jednego starego silnika potrzebuję, powiedzmy, trzech jednostek, o coraz bardziej skomplikowanej konstrukcji, coraz bardziej zawodnych i trudniejszych w naprawie? Trudno przypuszczać, żeby produkcja silników była obojętna dla środowiska, biorąc pod uwagę potrzebny surowiec, zużytą do tego energię etc. A ze starymi silnikami też coś trzeba przecież zrobić...

Majątek za nabicie klimy

Również z powodu ekologii już niedługo nie będziemy korzystać z klimatyzacji. Powód? Od 2013 r. w nowo homologowanych samochodach producenci muszą stosować nowy czynnik chłodzący, o bardzo ładnej nazwie HFO-1234yf. Od 2017 r. środek ten będą musiały mieć wszystkie nowe samochody. Dlaczego został on wprowadzony? Ponieważ ma dużo niższy tzw. współczynnik ocieplenia globalnego, czyli, mówiąc po polsku - w dużo mniejszym stopniu przyczynia się do powstawania efektu cieplarnianego.

Według mojego znajomego z sieci stacji obsługi pojazdów koszt nabicia klimy będzie wynosił jakieś 1500 zł, ponieważ za kilogram nowego chłodziwa trzeba zapłacić ok. 15 razy więcej niż za dotychczas stosowanego R134a. Wspomniana stacja planuje wprowadzenie tej usługi dopiero w 2015 r. Dlaczego? Trzeba wymienić maszyny. Tak pisze do mnie pracownik polskiej centrali jednej z globalnych marek samochodowych: "Nasz niepokój budzi konieczność przestawienia całej sieci obsługowej na nowy czynnik. Wiąże się to z zakupem nowych urządzeń do obsługi klimatyzacji. Jedno takie urządzenie to kilka tysięcy euro, sam czynnik też jest kilka razy droższy niż obecnie stosowany R134a. Te koszty będą musiały być po części przerzucone na klientów, a częściowo zaabsorbowane przez dealerów. W czasach słabej koniunktury w sektorze motoryzacyjnym te dodatkowe wydatki nie pomagają w przetrwaniu na rynku."

Warto też wspomnieć, że nowy środek budzi pewne wątpliwości co do łatwopalności oraz szkodliwości dla zdrowia. Ja jednak chciałbym zwrócić uwagę na tzw. koszt ekologiczny całego przedsięwzięcia. Media donosiły, że do produkcji nowego chłodziwa wzniesiono specjalną fabrykę, zupełnie od zera. Z milionami starych maszyn coś trzeba zrobić (zutylizować?), a następnie wyprodukować miliony nowych. To wszystko wymaga mnóstwa surowców, energii etc. Czy to się bilansuje? Szczerze wątpię, by ktoś to policzył.

Mam jeszcze dwie związane z tym wiadomości: dobrą i złą. Dobra jest taka, że wraz z upowszechnianiem nowy środek zapewne stanieje. Zła, że już w tym momencie niektóre modele samochodów zawierają nowy czynnik, o czym - zapewne - sprzedawcy nie poinformowali szczęśliwych nabywców. Może dlatego, żeby nie psuć im radości z kupna auta?

Lakier, który nie chroni

Następna sprawa - lakiery "ekologiczne", wprowadzone od 2006 r. Wielu uważa, że są dużo mniej odporne na czynniki zewnętrzne, np. bardzo agresywne chemicznie ptasie odchody. Oczywiście producenci zabezpieczyli się, umieszczając w książkach gwarancyjnych warunek, że te zanieczyszczenia muszą być natychmiast usuwane. Pewnie warto to zrobić, ale jak, gdy np. człowiek nagle zachoruje i trafi do szpitala, albo leci na wakacje, a swój samochód zostawia na kilka tygodni na jednym z licznych parkingów wokół Okęcia? Efekt jest taki, że mamy stosunkowo nowy samochód ze zniszczonym lakierem i groźbą rychłej korozji.

Lakier pełni zasadniczo dwie funkcje - estetyczną i właśnie ochronną. Jaki sens ma ochronna powłoka lakierowa, która nie chroni? Równie duży, jak wyposażenie samochodu w "ekologiczne" uszczelki, które przepuszczają wodę. Na taki wynalazek bardzo niecierpliwie czekam.

Czyste elektryki na prąd z węgla

Kolejny pomysł na "ekologiczność" to samochody elektryczne. Na razie rynek ich nie akceptuje, więc ktoś światły wymyślił, że skoro my (kierowcy) nie chcemy kupować takich pojazdów, to my (podatnicy) będziemy płacić za to, żeby ktoś kupił samochód, którego nie chciał kupić. Mimo jawnego absurdu tego rozwiązania, różnego rodzaju zachęty finansowe przy zakupie elektrycznych aut stosuje już 18 państw europejskich. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że samochodów jest zbyt mało, żeby opłacało się budować stacje (szybkiego) ładowania, a samochodów nikt nie kupuje, bo kierowcy nie mają ich gdzie ładować. Klasyczne błędne koło.

Oczywiste jest, że gdyby samochody elektryczne były ok, błyskawicznie by się upowszechniły, podobnie jak auta z instalacjami lpg, i ustawiałyby się po nie kolejki. Ale kolejek jakoś nie widać. Na koniec przypomnę jeszcze uprzejmie, że w Polsce prąd bierze się w przeważającej części ze spalania kopalin, co dla środowiska jest chyba średnio korzystne...

Mój pogląd jest prosty: pod pretekstem ochrony środowiska samochody konstruuje się w sposób, który przyrodzie specjalnie nie pomaga (może w końcowym bilansie nawet jej szkodzi), ale za to jest niezwykle kosztowny dla kierowcy. I pewnie tak ma być, żeby interes się kręcił. Dlaczego jest na to nasza zgoda (o ile jest)? Bo jak słyszymy hasło "ekologia", to przestajemy myśleć i nie mówimy "sprawdzam".

Ja jestem oczywiście za ochroną środowiska, ale za taką, która faktycznie je chroni, a nie tylko drenuje nasze kieszenie.

Tomasz Bodył

Autor jest dziennikarzem TVN Turbo

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy