ASO naprawia czy psuje?
Dziś wracamy do niepokojącej serii listów od czytelników dotyczących niefachowych, dyletanckich serwisów autoryzowanych. Dziś padło na Citroena, jednak wygląda na to, że marka nie ma większego znaczenia.
Poniżej prezentujemy list naszego czytelnika.
"W nawiązaniu do serii artykułów o autoryzowanych serwisach, chciałbym podzielić się tym co spotkało mnie i mojego szwagra. Oboje mamy od półtora roku samochody marki Citroen C3. I oboje mieliśmy przedziwne wizyty w autoryzowanych serwisach.
Przypadek pierwszy:
Po zakupie samochodu w ciągu pierwszego tygodnia zapaliła się lampka sygnalizująca awarię silnika. Po przyjechaniu do serwisu panowie zdiagnozowali komputerem, że problem istnieje w układzie wtrysków. Po kilku godzinach spędzonych w serwisie miało być wszystko w porządku, mechanicy wyczyścili ponoć tylko zabrudzone wtryski.
Nadmieniam, że jestem laikiem jeśli chodzi o mechanikę samochodową i nawet nie wiem, czy coś takiego jak brudne wtryski czyści się czy wymienia.
Po wyjechaniu z serwisu radość z nowego samochodu trwała około tygodnia. Wtedy samochód znów zakomunikował awarię silnika, tyle że teraz wiązało się to z dużym spadkiem mocy. Jako, że serwis (ciągle ten sam) był niedaleko, panowie znów podłączyli sprzęt i znów stwierdzili, że to wtryski. Tym razem trzeba było wymienić dwa wtryski (tak przynajmniej powiedzieli). Diagnoza brzmiała: wada ukryta materiału, z którego wtryski były wykonane!
Na szczęście udało mi się otrzymać od serwisu na czas naprawy samochód zastępczy, w innym przypadku czekałbym na naprawę ładnych kilka tygodni, jak nie miesięcy. Okazało się bowiem, że w Polsce tej części nie ma ani jednej. Ba! Problem jest poważniejszy, bo w centralnym europejskim magazynie jest wtrysk ale?.tylko jeden!!! Jeden zastępczy wtrysk w całej Europie!!!
Jak wspomniałem w moim posiadaniu był samochód zastępczy, a podobno użytkowanie takiegoż przez klientów, generuje dla serwisu spore koszty.
Serwis rozwiązał ten problem następująco: wymontowano z nowego auta stojącego w salonie brakujący wtrysk, ja odebrałem samochód po kilku dniach? a co się stało z awaryjnymi częściami - wiadomo tylko mechanikom owego serwisu.
Po tej wymianie pół roku samochód jeździł bez zarzutu, po czym znów zapaliła się kontrolka silnika. Tym razem pojechałem do innego autoryzowanego serwisu. Tam po naprawie na moje pytanie "Co się znów stało?" serwisant odpowiedział: "Wtryski były bardzo brudne i musieliśmy je wyczyścić". Dziwne, że co kilka tysięcy kilometrów czyści się wtryski, ale ja laik jestem, pewnie się nie znam.
Po wyjechaniu jeszcze w tym samym dniu pojawił się ten sam problem. W tym momencie byłem już załamany takim obrotem sytuacji. Pojechałem do serwisu, gdzie wtryski były wymieniane. Znów stwierdzili, że wszystko przez zabrudzenia. A słowa szefa serwisu brzmiały: "No, rozumie pan, to są po prostu choroby wieku dziecięcego, nowy model!"? Pozostawiam to bez komentarza!
Oczywiście panowie wmawiali mi, że to przez paliwo pewnie. Tyle, że zawsze tankuje na markowych stacjach i raczej wątpię, żeby tylko mnie kilka razy w roku lali złe paliwo. Oczywiście znów wyczyścili wtryski (teraz to już sam nie wiem, czy oni w ogóle czyścili te wtryski, czy tylko resetowali błędy z komputera), a gdy znów po kilku miesiącach samochód oznajmił błąd, wezwano fachowca z centrali.
Co się okazało: otóż podobno Citroen miał już wcześniej tego typu sygnały o awariach i rozwiązaniem jest założenie w układzie silnika małego kondensatora. Po jego założeniu już (odpukać) przez prawie rok samochód jeździ, a kontrolka milczy. A ja do tej pory nie wiem, czy ten kondensator faktycznie naprawił tę usterkę, czy po prostu "oszukuje" komputer samochodu, który nie pokazuje już błędu wtrysków. Być może samochód bez kondensatora źle odczytywał parametry i fałszywie podawał informacje o błędach. Z drugiej strony, dlaczego raz samochód stracił prawie całą moc, a podczas awarii typu "zabrudzone wtryski" strasznie szarpał i bardzo nierówno pracował???
Przypadek drugi:
Po około 20 tysiącach kilometrów przebiegu, przy wolnej jeździe szwagier usłyszał dziwne stuki w przedniej części samochodu. Były najlepiej słyszalne podczas wolnej jazdy i szybkich ruchach kierownicą. Porównaliśmy ten objaw z moim samochodem i mimo, że miałem przejechane prawie 45 tysięcy, u mnie było wszystko dobrze.
A więc wizyta w serwisie. Panowie cały dzień testowali samochód, po czym oznajmili, że poluzowała się część kolumny kierowniczej, dokręcili, i że jest wszystko dobrze. Dobrze może i było, tyle że tak podkręcili, że samochód prowadził się tak, jakby nie miał wspomagania. Co więcej, wystarczyło przejechać kilkanaście kilometrów, by stukanie powróciło. Po prostu teraz trzeba było użyć większej siły podczas wolnej jazdy i manewrowania, bo kierownicą ciężko się kręciło.
Szybki powrót do serwisu, kierownik został wzięty na jazdę, aby sam usłyszał stuki. Następnie konsultacja kierownika z fachowcem, który dzień wcześniej naprawiał samochód i wspólna diagnoza: kolumna kierownicza do wymiany - koszt ponad 7 tys. zł.
Samochód jest jeszcze na gwarancji, więc co dalej się okazuje: przy wymianie tak drogiej części na gwarancji serwis musi poczekać na kogoś z centrali, kto obejrzy samochód, autoryzuje diagnozę i wyda pozwolenie na naprawę.
Minął miesiąc nim ktoś z centrali się pojawił. I tu pełen podziw dla owego pana: wsiadł do samochodu, poruszył kierownicą podczas postoju i od razu wykluczył awarię kolumny kierowniczej, gdyż stuki występowały tylko podczas jazdy! Kazał wjechać na podnośnik i po kilku minutach wykrył awarię: drążek przy stabilizatorze. Cała awaria została usunięta w ciągu 30 minut. - koszt 150 zł!
Zastanawiam się do dziś, czy w całej sieci serwisów tej marki, jest tylko jeden dobrze wyszkolony mechanik? Swoją drogą musi mieć sporą premię za ratowanie firmy przed takimi dużymi i zbędnymi wydatkami!
Ciekawe tylko, co byłoby, gdyby samochód był już po gwarancji, a serwis po pierwszej diagnozie wymieniłby kolumnę kierowniczą, skasował kilka tysięcy, po czym okazałoby się, że nadal coś stuka, awaria była źle zdiagnozowana, a klient poniósł ogromne koszty zupełnie niepotrzebnie!
Tak oto wygląda sprawa naszych "cytrynek". Na razie jeżdżą, ale nawet na przegląd boimy się je oddawać do serwisu. Nigdy nie wiadomo, czy je obejrzą i naprawią, czy też popsują."
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)