Renault Kadjar. Urok dyskretnej zmiany
SUV-omania ma się dobrze. Segment rośnie jak na drożdżach. Nie ma miesiąca bez premiery nowego modelu, albo chociaż mniej czy bardziej odnowionej wersji po liftingu.
Niektórzy producenci oferują albo będą mieli wkrótce w gamie po 5 i więcej modeli należących do tego segmentu, który w międzyczasie zdążył obrosnąć subsegmentami (brrr, co za koszmarne słowo!).
Powód jest prosty - klienci podobno coraz bardziej chcą kupować SUV-y. Dlatego oferują je takie marki jak Porsche, Bentley, Rolls Royce, Maserati czy Lamborghini, a niebawem do tego zacnego grona dołączyć mają Aston Martin i Ferrari. Co na to Koenigsegg? No dobra, to był żart...
Jednak żartów nie ma w segmentach bardziej budżetowych. Kto chce istnieć na rynku, musi oferować cała gamę modeli należących do segmentu SUV. I musi je co jakiś czas modernizować, aby nadążyć za gustami i potrzebami (prawdziwymi czy wyimaginowanymi) klientów.
Ostatnio zrobiła to firma Renault. Pierwsza generacja modelu Kadjar, bo o nim mowa, odniosła spory sukces handlowy. Od debiutu w 2015 roku w 50 krajach klienci kupili 450 000 sztuk. Teraz przyszedł czas na nieco zmodyfikowaną wersję. Z zewnątrz i w kabinie różnice nie są duże, znacznie większe pod maską, gdzie znajdziemy dwa nowe silniki. Pierwsza nowość to zbudowana wspólnie z Mercedesem jednostka benzynowa o pojemności 1,33 litra, która w Renault osiąga 140 lub 160 KM. Druga to diesel 1,75 litra o mocy 150 KM.
Odświeżonego Kadjara zaprezentowano w grudniu na południu Sycylii. Firma Renault zdecydowała się na ciekawy zabieg. Udostępniono dziennikarzom samochody z silnikami benzynowymi w kombinacji: czerwone - 160 KM z automatyczną skrzynią biegów i granatowe - 140 KM z przekładnią manualną. Rano, zaraz po przylocie do Cagliari jeździliśmy Kadjarem czerwonym, po południu granatowym.
Ale to nie wszystko. Ponieważ SUV to auto wywodzące się z samochodów terenowych, w Renault postanowili pokazać, że Kadjar z napędem 4x4 (i silnikiem wysokoprężnym) potrafi sobie poradzić po zjechaniu z asfaltu, a z 20-centymetrowego prześwitu można zrobić zupełnie niezły użytek.
Zacznijmy od przedstawienia różnic w stosunku do poprzedniej wersji. Jak wspomnieliśmy, z zewnątrz są one bardzo dyskretne, wręcz trudno dostrzegalne. Najłatwiej zauważyć je z przodu. Szerszy grill z chromowanymi elementami, inny zderzak i ramki reflektorów przeciwmgielnych, do tego światła dzienne LED w każdej wersji. Trzeba przyznać, że nowy przód prezentuje się bardziej "współcześnie" i chyba nieco lepiej. Z tyłu - również zmieniono zderzak i lampy. Gdy oglądamy samochód z boku, jedyną różnicą są nowe wzory obręczy kół. Przyznacie, że niewiele...
Modyfikacje we wnętrzu są także raczej kosmetyczne. Większy jest ekran dotykowy na konsoli centralnej, zmieniono także sposób sterowania niektórymi funkcjami. Nowy jest panel sterowania klimatyzacją. Inne są teraz fotele, nieco bardziej miękkie, ale i lepiej ukształtowane. Zapewniają całkiem niezłe trzymanie boczne, a cennym udogodnieniem rodem z segmentu premium jest wysuwana podpórka pod uda. Dodano nawiewy dla pasażerów tylnej kanapy. Warto wspomnieć, że bagażnik o pojemności 472 litrów jest naprawdę spory i ustawny.
Przejdźmy do konkretów. Pod maską znajdziemy silnik o pojemności 1,33 litra (dokładnie 1332 cm3), znany już z Mercedesa klasy A i B. Ponieważ diesel to obecnie temat nieco jakby wstydliwy, można się zakładać, że ta właśnie jednostka będzie najczęściej wybierana przez klientów. W której wersji mocy - przyszłość pokaże. Silnik, podobnie jak w B-klasie (pisaliśmy o tym tutaj) jest nieco głośny, zwłaszcza na wysokich obrotach. Jednak skrzynia, przynajmniej automatyczna, troszczy się o nasze uszy i rzadko do nich dopuszcza, podobnie jak w niemal wszystkich dzisiejszych automatach... Chyba, że zastosujemy znaną ze sportu opcję "pedal to the metal" a raczej "to the carpet".
Trasa testowa Kadjara w pięknej czerwieni (podobnej do "mazdowego" Soul Red), którą to wersję nieco przewrotnie nazwano Black Edition, była w całości asfaltowa i prowadziła w dużej mierze krętymi górskimi drogami południowego wybrzeża Sardynii. Francuski SUV bardzo sprawnie i zwinnie, przemieszczał się po zakrętach. Zachowywał się neutralnie i stabilnie, z rzadka tylko zaskakując lekką, niegroźną podsterownością. Zawieszenie zapewniało komfort na mniej równych fragmentach drogi. Oczywiście do prawdziwie sportowej radości z jazdy daleko, ale można się założyć, że nie tego oczekują klienci tego auta. Chcą przede wszystkim wygodnego, komfortowego rodzinnego samochodu i taki dostają.
Kolejnym punktem programu naszych dziennikarskich testów była jazda wersją z napędem 4x4, manualna skrzynią biegów i 150-konnym silnikiem wysokoprężnym na kilkusetmetrowym torze ze sztucznymi przeszkodami. Pomimo naszych obaw, doświadczony instruktor offroadu na prawym fotelu zachęcał do bardziej odważnej i dynamicznej jazdy.
Przejazd przez wodę pozwolił sprawdzić deklarowaną przez producenta 45-centymetrową głębokość brodzenia. Podczas jazdy przez głębokie błoto, a potem w znacznym przechyle, na ostrym podjeździe i zjeździe byliśmy nieco zaskoczeni, że SUV tak dobrze sobie radzi w tej miniaturze rajdu przeprawowego. Tym Kadjar zaskoczył nas chyba najbardziej. Zaskoczył bardzo pozytywnie.
Przesiadka do słabszego o 20 KM manuala przynosi małe zaskoczenie, znów in plus. Osiągi obu wersji benzynowych są bardzo podobne. Na papierze obie wersje dzieli w sprincie od 0 do 100 km/h 1,1 sekundy. Identycznie przy pomiarze przyspieszenia na odcinku kilometra ze startu zatrzymanego. Zresztą krzywa przebiegu momentu obrotowego w obydwu silnikach wygląda podobnie, a wartość maksymalna różni się stosunkowo niewiele (240 vs 270 Nm). W praktyce okazuje się, że słabsza wersja jest całkiem żwawa. Takie jest przynajmniej subiektywne wrażenie. Za to po zjechaniu na szutrową, kamienistą, ale dość równą sekcję o długości kilkunastu kilometrów w górzystym terenie Kadjar, nawet z napędem na jedną oś i pomimo zwykłych opon o niskim profilu znów dał się poznać jako auto, które zaskakująco dobrze daje sobie radę w terenie i zapewnia sporo zabawy. Tu jechaliśmy dużo szybciej, niż po torze. Chwilami w użyciu był trzeci, a nawet czwarty bieg. Kadjar bez żadnych problemów zniósł całkiem dynamiczną i energiczną jazdę, z ustawianiem bokiem lewą nogą na hamulcu w zakrętach.
Którą wersję byśmy wybrali? Trudny wybór. Obydwie - manual i automat są godne polecenia. Zarówno osiągi, jak i zużycie paliwa czy wartość emisji CO2 są bardzo podobne. W obydwu wersjach silnik jest wystarczająco dynamiczny. 140-konny Kadjar z przekładnią manualną świetnie sprawdził się w trudnych warunkach i niewykluczone, że to na niego padłby nasz wybór. Trzeba wspomnieć, że do wyboru będą jeszcze dwa silniki wysokoprężne - 1,5 litra dCi 115 KM i nowy 1,75 litra 150 KM, którym jeździliśmy po torze offroadowym. Ten ostatni jako jedyny będzie oferowany z napędem 4x4 i przekładnią manualną.
Odświeżony Kadjar, który właśnie wjeżdża do salonów to bez wątpienia ciekawa oferta. W Renault podkreślają, że Kadjar nie jest w niczym gorszy od swojego starszego brata z Nissana czyli Qashqaia i nie ma powodów, aby nie powtórzył jego sukcesu sprzedażowego. Obiektywnie mają rację. Ale to Nissan chwali się tym, że stworzył ten segment i jest jego liderem sprzedaży na wielu rynkach. Czy odświeżony Kadjar będzie w stanie skutecznie zagrozić pozycji konkurenta? Czas pokaże. Tym bardziej, że Qashqai to nie jedyna alternatywa. Konkurencja w tym segmencie jest bardzo mocna i liczna. Ale skoro do tej pory francuski SUV radził sobie całkiem nieźle w walce na rynku, teraz powinno być nie gorzej.
Ceny Kadjara startują od 78 900 za samochód z silnikiem 140 KM i manualną skrzynią biegów.
Grzegorz Gac