Zabiła na drodze dwoje Polaków. Nawet nie ma wyrzutów sumienia...

Myślicie, że Polska jest europejską stolicą absurdu? Że tylko u nas wymiar sprawiedliwości działa opieszale i często w sposób zupełnie sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem? Zmienicie zdanie, gdy obejrzycie reportaż, opublikowany ostatnio w renomowanym holenderskim portalu internetowym www.ad.nl.

30 maja 2014 r., gdzieś w Holandii. Skrajem szosy idzie para Polaków: niespełna 24-letnia Sylwia i 29-letni Grzegorz. W pewnej chwili uderza w nich rozpędzony samochód.  Dziewczyna ginie na miejscu. Jej chłopak umiera po przewiezieniu do szpitala. 

Siwowłosy mężczyzna opowiada dziennikarzowi, jak doszło do tragedii. Mówi, że lokalna społeczność była zszokowana jej okolicznościami. Auto prowadziła bowiem Julia H., znana dobrze policji Holenderka, chora na epilepsję. Okazało się, że już wcześniej spowodowała na tamtejszych drogach siedem wypadków, prawdopodobnie właśnie wskutek ataków padaczki. Odebrano jej prawo jazdy, lecz mimo to nadal siadała za kierownicę. Zresztą wkrótce po tragedii, w której stracili życie Sylwia i Grzegorz, znów przydarzyła jej się kraksa - uderzyła w przydrożną latarnię.

Reklama

Podobno Julia H. nie poczuwa się do jakiejkolwiek winy. I ona, i jej adwokat odmówili rozmowy przed kamerą. Występujący w pierwszej części filmu mężczyzna i dziennikarz nie mogą zrozumieć podobnej postawy.

Autor reportażu poleciał do rodzinnego miasta Sylwii, by porozmawiać z jej rodziną. Tej części materiału nie musimy już objaśniać. Zwróćmy jednak uwagę  na słowa matki dziewczyny, która mówi, że o ile początkowo współczuła sprawczyni wypadku, to teraz jej nienawidzi - za to, że nie przeprosiła za swój czyn i nie czuje żadnych wyrzutów sumienia.

Ta wstrząsająca historia ma jeszcze jeden zadziwiający aspekt. Oto holenderski sąd wyznaczył termin procesu w sprawie śmierci pary Polaków dopiero na rok 2018. Cztery lata po wypadku! Ile jeszcze nieszczęść spowoduje do tego czasu Julia H.?

Dodajmy, że to niejedyny przejaw wyjątkowej wyrozumiałości tamtejszej Temidy. Oto kolejny przykład, na szczęście nie tak bulwersujący - również z udziałem naszych rodaków, aczkolwiek tym razem występujących w zupełnie innej roli.

Przed rokiem głośnym echem w polonijnych mediach odbiła się decyzja sądu w Utrechcie, który zwolnił z aresztu pięciu Polaków, trudniących się w Holandii kradzieżami rowerów. W końcu wpadli, ponieważ połakomili się na specjalnie spreparowany i podstawiony im przez policję jednoślad, który doprowadził stróżów prawa do domku letniego w miejscowości Bunschoten.

W zaparkowanych tam busach, zaopatrzonych w podrobione tablice rejestracyjne, znaleziono około 60 skradzionych w ciągu mniej więcej miesiąca rowerów o łącznej wartości 50 tys. euro. Pojazdy miały już nowe numery seryjne i były przygotowane do dalszego transportu. Zatrzymani mężczyźni zostali oskarżeni o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, lecz wyszli na wolność z uwagi na... młody wiek (członkowie szajki mieli od... 19 do 28 lat) oraz "małą wagę przestępstwa".

Jeżeli zabijać i kraść, to tylko w Holandii?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama