Reklama

Charakterystyczne pojazdy lotniskowych jednostek straży pożarnej znają wszystkie osoby podróżujące samolotami. Często widać je, gdy ochraniają tankujący statek powietrzny, rzadziej - na szczęście - gdy asekurują awaryjne lądowanie. Dużo w tej kwestii zrobiły również wszelkiego rodzaju filmy, ze "Szklaną pułapką 2" włącznie.

Porównując pojazdy, jakimi dysponują lotniskowe jednostki, z tymi znanymi z naszych ulic, bez trudu dostrzeżemy zdecydowanie większe gabaryty. Samochody operujące w portach lotniczych są po prostu dużo większe, co nie dziwi, zważywszy na brak ograniczeń związanych z ciasnymi uliczkami. Miejskie jednostki działają w dużo bardziej niekorzystnych warunkach i często muszą przeciskać się pomiędzy zaparkowanymi samochodami czy gęstą zabudową.

Podstawową zasadą obowiązującą na lotniskach - zgodnie z międzynarodowymi przepisami - jest limit 3 minut w jakim od momentu powiadomienia ratownicy muszą dotrzeć do samolotu, który uległ wypadkowi. Żeby móc sprostać tak wyśrubowanym standardom (w niedalekiej przyszłości zostanie on skrócony do 2 minut), strażacy operujący na lotniskach muszą posiadać odpowiedni sprzęt.

- Na świecie są dwie wiodące firmy, które produkują wozy bojowe dla lotniskowych służb ratowniczych - mówi Roman Kielin, komendant jednostki w Balicach. - W takich pojazdach istotne, oprócz sprzętu ratowniczego, ważne są również parametry trakcyjne. Najnowszy wóz, który zakupiony został do naszego portu lotniczego, posiada dwa silniki o łącznej mocy 1450 koni mechanicznych. Przyspieszenie do prędkości 80 km/h zajmuje jedynie 17 sekund, jeśli weźmiemy pod uwagę, że cały zestaw z pełnymi zbiornikami waży prawie 50 ton!

Zaciekawieni? Jeśli tak, koniecznie zobaczcie naszą rozmowę z komendantem Kielinem z Lotniskowej Służby Ratowniczo-Gaśniczej Kraków Airport.

MW