Rajd Dakar. Marek Goczał - Musimy wygrywać...
Oprac.: Maciej Flis-Flisiński
Marek Goczał z pilotem Łukaszem Łaskawcem wygrali już trzy etapy Rajdu Dakar plus prolog, ale wciąż sporo ich dzieli od czołowej trójki w klasie UTV. Aktualnie załoga zajmuje piąte miejsce w klasyfikacji generalnej.
Załoga Cobant-Energylandii robi furorę w tegorocznym rajdzie. Gdyby nie problemy na pierwszym etapie, zdecydowanie przewodziłaby stawce. W poniedziałek aż o osiem minut była szybsza od liderów, Amerykanina Austina Jonesa i Brazylijczyka Gustavo Gugelmina.
- Cisnęliśmy dzisiaj mega mocno, bo już niewiele zostało do końca i trzeba odrabiać straty. Do tankowania jechaliśmy bardzo mocno, potem mieliśmy problem z jedną załogą, bo przy zejściu z wydm ścigaliśmy się, kto pierwszy wejdzie do wąskiego wąwozu i tak nas obsypali kamieniami, że uszkodzili nam interkom. Jechaliśmy całą drugą część odcinka bez łączności między sobą. Niełatwo było, ale z Łukaszem szybko opanowaliśmy jazdę na migi. Jednak w drugiej części zwolniliśmy trochę, bo baliśmy się, że przy takiej komunikacji opuścimy jakiegoś waypointa - relacjonował Goczał na mecie ósmego etapu w Wadi Ad Dawasir.
W klasyfikacji generalnej jest piąty. Do Jonesa traci 33 minuty, a do zajmującego trzecie miejsce brata Michała prawie 20. Młodszy z braci Goczałów byłby liderem, ale na niedzielnym etapie dostał 15 minut kary za nieprawidłowe zaliczenie punktów nawigacyjnych.
- Z Michałem jest taka sytuacja, że moim zdaniem będzie pierwszy, bo napisaliśmy odwołanie i powinni mu tę karę cofnąć. Było tak, że dojechał do waypointa, ale go nie pobrał i powrócił do wcześniejszego, który ominął. Później zaliczył tego, ale sędziowie uznali, że zrobił to już wcześniej, a kolejność musi być zachowana. Zobaczymy, ale nawet jak tej kary nie cofną, to Michał da sobie radę. Dla niego 15 minut na cztery dni to jest pikuś. Jest od niego szybszy. Jak jutro będziemy startować koło siebie i się zepniemy razem, to jest szansa, że pojedziemy we dwóch, a wtedy mamy naprawdę mocne tempo - zaznaczył Marek Goczał.
Przyznał, że strata z początku rajdu podważyła jego wiarę w końcowy sukces.
- Jak straciliśmy tę godzinę na początku, to stwierdziłem, że już marne szanse na podium i postanowiłem potraktować ten Dakar trochę dla zabawy. Uznałem, że nie będę się już spinał i pojadę tak, jak lubię. A na pierwszym etapie byłem strasznie spięty i popełniłem ten błąd, przez który urwaliśmy koło. Może ta jazda na luzie jest przyczynę naszych wygranych? Wszystko jest w głowie - podkreślił.
Wprawdzie w szybkim tempie odrabia starty do czołówki, ale jest ostrożny w ocenie szans na końcowe podium.
- Zauważyłem, że jak bezbłędnie jedziemy równym tempem, to na kilometrze robimy sekundę przewagi nad rywalami. Ale tak nie ma co liczyć, bo to jest Dakar, jeden przegapiony waypoint i wszystko się traci - zauważył.
Zapewnił, że bracia Goczałowie nie stosują wobec siebie taryfy ulgowej.
- Nie będzie team order. Walka między nami będzie do ostatniego kilometra. Możemy sobie pomagać, pójdziemy za sobą w ogień jak trzeba, ale nie ma czegoś takiego, że się dogadujemy i jeden drugiemu odpuści. Każdy walczy do końca - powiedział Marek Goczał.
***