Po Łaskawcu przejechał jego własny quad
Ósmy etap rajdu Dakar okazał się ostatnim dla Łukasza Łaskawca. Quadowiec RMF Caroline Team niedaleko przed pierwszym punktem tankowania miał poważny wypadek.
Zawodnikowi na szczęście nic się nie stało, ale jego pojazd nie nadawał się do dalszej jazdy.
"Łoker", który przed startem imprezy marzył nawet o wygraniu Dakaru, na metę w Limie dotrze samochodem, razem z resztą ekipy. W poniedziałek z trasy zabrał go helikopter.
- Najpierw jeden, potem drugi przetransportował mnie na lotnisko. Tam byli medycy, którzy mnie opatrzyli - opowiadał Łaskawiec.
Przyczyną kraksy była awaria. - Pękła przednia piasta. Po raz trzeci w tym rajdzie odpadło mi koło. Tym razem nie dało się już tego naprawić na miejscu. Musiałem zakończyć ściganie. Mnie też się trochę oberwało, ale będę żył. Gdy wyleciałem przez kierownicę, quad po mnie przejechał. Mam zdartą skórę na nodze i kawałku pleców. Rany zostały oklejone plastrami i obandażowane, przez co trudno mi się chodzi - mówił.
Bez większych problemów do obozu dotarły samochodowe załogo RMF Caroline Team. Jako pierwsi na biwaku zameldowali się jak zwykle Adam Małysz z Rafałem Martonem.
- Wyprzedziliśmy kilka samochodów i kilka ciężarówek, ale też i nas wyprzedzano. To był trudny odcinek jeśli chodzi o takie rzeczy. Mocniejsze samochody sobie z tym radziły. Nasze autko nie jest zbyt szybkie. Na początku w fesz feszu nie było mowy o wyprzedzaniu. W krańcach drogi leżało mnóstwo kamieni. Później znalazło się kilka miejsc, gdzie można było próbować atakować i to nam się udało. Ale nie martwimy się. Nie startowaliśmy do etapu by go wygrać. Konsekwentnie swoim tempem zmierzamy do mety - podkreślał Marton.
- Samochód lepiej spisuje się na szutrze. Kręta, kamienista droga to jego środowisko. W takich warunkach fajnie się prowadzi, doganiamy innych. Ale później, na długich prostkach, mimo iż wydaje się, że jedziemy szybko, to inni mają jeszcze szybsze samochody i nas doganiają. Gdy komuś uda się wyprzedzić nas w fesz feszu najczęściej zatrzymujemy się i czekamy, aż opadnie kurz. Inaczej przez parę sekund niczego się nie widzi, a wtedy można wjechać w dziurę i jest po zabawie - wyjaśniał Małysz.
Albert Gryszczuk i Michał Krawczyk podczas ósmego etapu mieli kłopoty "tylko" z alternatorem. W porównaniu do ich wcześniejszych awarii to drobnostka. Niestety, z powodu braku prądu ich Pajero zgasło tuż przed wjazdem na obozowisko. Dzięki pomocy dotarło na stanowisko serwisowe, gdzie mechanicy usunęli wywołaną przez wszędobylski fesz fesz usterkę.
We wtorek uczestników Dakaru czeka odcinek podobny do poniedziałkowego. Zawodnicy spodziewają się dziur, kamieni oraz piasku. Sam koniec etapu prowadzi przez bardzo wysokie i trudne wydmy ze słynnym, prawie pionowym zjazdem do Iquique.
- Cała sztuka polega na tym, że mimo iż ten odcinek jest trudny i ma wiele miejsc, w których można uszkodzić auto, należy jechać na tyle szybko, żeby dotrzeć do tych wydm wcześnie i pokonać je w świetle dziennym. Jazda po nich po zmroku jest wielkim ryzykiem - przestrzega Rafał Marton.