Nowe fakty po tragicznym wypadku Koenigsegga

Na konferencjach prasowych prokuratury i organizatora imprezy poznaliśmy nowe fakty, które rzucają nieco światła na sprawę wypadku, w którym 17 osób zostało rannych, do jakiego doszło z 30 czerwca w trakcie pokazów Gran Turismo Polonia w Poznaniu.

Okazuje się, że plan imprezy, w tym trasa oraz zabezpieczenia i miejsca postoju kibiców, był przygotowany przez organizatora, czyli szwedzką firmę. Plan ten został jednak zaaprobowany przez policję. Jak więc możliwie, że ludzie stali przy samej ulicy, za barierkami porządkowymi, które nie dają żadnej ochrony przed rozpędzonym samochodem?

Organizator zapewniał, że podczas całej imprezy odbywającej się na wyłączonych z ruchu drogach publicznych, a także w normalnym ruchu wszystkich kierowców obowiązują przepisy ruchu drogowego, a więc w szczególności ograniczenia prędkości. Kierując się tym zapewnieniem policja zgodziła się, by publiczność stała przy samej jezdni.

Reklama

W tej sytuacji norweski kierowca staje na straconej pozycji. Uczestnicząc w imprezie podpisał regulamin, zgadzając się na jego zapisy, w tym przestrzeganie obowiązujących przepisów ruchu drogowego. Jeśli biegli wykażą, że rozwinął nadmierną prędkość (w miejscu wypadku obowiązywało ograniczenie do 70 km/h), a przypomnijmy, że żółty Koenigsegg osiąga 100 km/h w 2,9 s, to wina zostanie udowodniona.

Zapis o przestrzeganiu przepisów ma jak najbardziej sens. Celem pokazu było zaprezentowanie w ruchu samochodów, których raczej nie spotyka się w normalnym ruchu drogowym, a nie szybka jazda, do której ulica po prostu się nie nadawała (krawężniki, słupy oświetleniowe, studzienki itp). Dopiero kolejne dni uczestnicy imprezy spędzają na torze "Poznań", gdzie już nikt ograniczeń prędkości nie narzuca. Ale ludzie stoją tam znacznie dalej od asfaltu...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: 'Fakt' | tragiczny wypadek | nowe fakty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy