Norwegia. Raj dla kierowców, ale...
Najpierw zakup nowego auta za połowę ceny, a potem - niższe stawki ubezpieczenia, darmowe parkingi, możliwość korzystania z tzw. buspasów i, na deser, bezpłatne "tankowanie". Gdzie tak dbają o kierowców?
Samochodem od wyspy Hornoya po Lofoty...
W ciągu 21 dni przejechali blisko 12 tysięcy kilometrów po krętych drogach Norwegii. Zwiedzili niemal całą północ - od wyspy Hornoya, przez North Cape, po niżej położone Lofoty... Czytaj więcej na http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci/imprezy/news-lancerem-na-biegun-a-ty-gdzie-byles-autem-na-wakacjach,nId,1500186
Taki raj dla posiadaczy aut oferuje Norwegia, która wyrasta na światowego lidera pod względem liczby samochodów tzw. zeroemisyjnych, czyli elektrycznych, w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Chociaż największy rynek dla aut elektrycznych znajduje się za Wielką Wodą, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, ich udział w tamtejszym rynku wszystkich samochodów wciąż jest marginalny. W Norwegii bywały już miesiące, w których najchętniej kupowanymi autami były elektryczne - Nissan Leaf i Tesla Model S. W pierwszej połowie 2014 r. sprzedaż samochodów elektrycznych w Norwegii stanowiła już 13% sprzedaży aut w ogóle. A takich samochodów będzie w tym skandynawskim kraju jeszcze więcej, bo norweski rząd założył, że do 2018 roku po drogach ma jeździć aż 50 tys. aut elektrycznych.
Da się? Da się, ale trzeba mieć dobry pomysł i konsekwentnie wdrażać go w życie. Przykład Norwegii pokazuje, że z teoretycznie nawet tak mało atrakcyjnych samochodów jak elektryczne, można zrobić rynkowe hity i bestsellery. Mimo że, na wstępie, auta elektryczne są bardzo drogie i wciąż mają swoje wady, z których największe to mocno ograniczony zasięg i przeciętne osiągi. Jeśli jednak, na skutek licznych ulg, ceny elektrycznego Nissana Leaf’a i VW Golfa w podstawowej wersji silnikowej zrównują się, a eksploatacja auta elektrycznego (przy założeniu takiego samego przebiegu) jest rocznie o kilkanaście tysięcy złotych tańsza niż eksploatacja samochodu napędzanego tradycyjnym silnikiem, upieranie się przy zakupie auta z silnikiem spalinowym pod maską traci sens. Tym bardziej, gdy punkt darmowego ładowania akumulatora jest oddalony o maksymalnie 40 km, a takich miejsc w samym tylko Oslo w 2013 roku było blisko 450 (do końca 2017 r. ma ich przybyć jeszcze 800), a w całej Norwegii - ponad 4 tysiące.
Co ciekawe, z danych dotyczących średnich przebiegów samochodów w Europie wynika, że użytkownicy samochodów elektrycznych średnio pokonują więcej kilometrów niż użytkownicy aut z silnikiem benzynowym lub wysokoprężnym. I to całkiem sporo więcej, bo o aż 40%. Kierowcy Nissanów Leaf’ów pokonują rocznie średnio 16 588 km, podczas gdy średnia europejska dla kierowców aut z tradycyjnym napędem wynosi 11 539 km.
Popularność Nissana Leaf’a, Tesli Model S i innych aut elektrycznych nie wzięła się wśród Norwegów znikąd i nie jest wynikiem jedynie pokaźnych upustów cenowych (zwolnienia z VAT-u i z innych podatków) oraz innych przywilejów dla użytkowników samochodów, których silniki są zasilane prądem. Kształtowanie ekologicznych - świadomości i nawyków obywateli zaczęło się w Norwegii już 30 lat temu. Przeciętny obywatel Norwegii doskonale wie, co kryje się za określeniem "samochód zeroemisyjny" i jakie modele aut elektrycznych są w sprzedaży. Wie też, jakie są zalety i wady samochodów elektrycznych oraz korzyści towarzyszące ich zakupowi. Ma pojęcie o ograniczeniach, z którymi wiąże się korzystanie z auta elektrycznego, ale też doskonale wie, gdzie znajdują się najbliższe miejsca do ładowania i ile czasu trwa ładowanie akumulatora w zależności od rodzaju ładowarki. Oczywiście, w stronę aut elektrycznych pchają Norwegów również wysokie ceny (ze względu na bardzo wysokie podatki) samochodów napędzanych silnikami spalinowymi.
W połowie ubiegłego roku po norweskich drogach jeździło już ponad 32 tys. aut elektrycznych. Wszystko wskazuje na to, że cel na rok 2018 zostanie osiągnięty już pod koniec tego roku. Jaki będzie kolejny? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, niektórzy - wskazując na autobusy stojące w korkach na tzw. buspasach między autami elektrycznymi - już teraz wyliczają, że czas stracony przez tysiące pasażerów komunikacji publicznej i opóźnienia autobusów mają znacznie większy koszt dla społeczeństwa niż wynosi zysk dla środowiska z tego, że kilkadziesiąt tysięcy kierowców przesiadło się z aut emisyjnych na zeroemisyjne. I tak, elektryczny raj dla nielicznych zamienił się w elektryczne piekło ogółu.
Maciej ZiemekCzłonek jury Car of the Year