Mam 300 samochodów, a sąsiad 700. Nowa moda...

Dwa samochody w rodzinie to w dzisiejszych czasach konieczność. Posiadanie trzech lub czterech sprawia, że w oczach sąsiadów postrzegani jesteśmy, jako bogacze.

Są osoby, które posiadają nawet kilkaset samochodów / Fot: Lech Muszyński
Są osoby, które posiadają nawet kilkaset samochodów / Fot: Lech MuszyńskiReporter

Co jednak powiedzieć o rodakach, którzy - wg danych wydziałów rejestracji - posiadają kilkadziesiąt lub nawet kilkaset aut?

Przytaczane liczby to żadna przesada. Jak donosi "Rzeczpospolita" gros krezusów, którzy mogą się pochwalić niewyobrażalną ilością posiadanych samochodów zamieszkuje na Podkarpaciu. Jak to możliwe?

Wszystko rozbija się o pieniądze. Zdaniem straży granicznej mniej więcej jedna trzecia pojazdów przekraczających każdego dnia granicę z Ukrainą, mimo polskich numerów rejestracyjnych, w rzeczywistości należy do Ukraińców.

Ukraińcy bardzo chętnie "dzielą się" swoimi autami z mieszkańcami przygranicznych powiatów. Czyniąc z Polaków współwłaścicieli można bowiem ominąć ukraińskie przepisy celne dotyczące sprowadzania używanych pojazdów.

Stawki celne u naszych wschodnich sąsiadów są na tyle wysokie, że po sprowadzeniu używanego auta na Ukrainę jego wartość wzrosnąć może nawet czterokrotnie! Wówczas mało kto może sobie pozwolić na jego zakup. Koszty zarejestrowania tego samego pojazdu w Polsce są o wiele niższe, a dla Ukraińca poruszanie się samochodem na polskich numerach rejestracyjnych niesie wiele korzyści. Największą jest są np. zdecydowanie rzadsze kontrole w państwach Unii Europejskiej. Oczywiście Polacy nie rejestrują samochodów na siebie bezinteresownie. Wg "Rzeczpospolitej" stawki za taką przysługę zależą od wartości rynkowej konkretnego pojazdu.

Co ważne, proceder jest zupełnie legalny - jeśli współwłaściciel dysponuje umową kupna-sprzedaży lub darowizny, urzędnicy w wydziałach komunikacji mają związane ręce. Odmowa zarejestrowania w Polsce takiego samochodu jest niezgodna z prawem.

O tym, że Polak potrafi kombinować, wiadomo nie od dziś. W ostatnich tygodniach głośno zrobiło się o jeszcze jednej granicy - tym razem z Obwodem Kaliningradzkim. Jak wiadomo, w należącym do Rosji Obwodzie są tylko dwie atrakcje: bazy wojskowe i tanie paliwo. Przyciągają one kierowców z Polski, którzy często, nawet codziennie przekraczają granicę, najczęściej za kierownicą starszego Volkswagena Passata. Ten samochód ma wiele zalet, ale na granicy najbardziej liczy się pojemny zbiornik paliwa. Oczywiście są i tacy, którzy uznają, że jest on zbyt mały i samochód zostaje poddany stosownym przeróbkom... A jeszcze większe pole do popisu mają kierowcy autokarów...

Sprawa stała się głośna po tym, jak straż graniczna wzięła się za matematykę i obliczyła, że żaden z kierowców, którzy tak często przejeżdżają granicę, nawet gdyby zrezygnował ze snu, nie byłby w stanie wypalić przywożonego paliwa. A, że spuszczać go z baku i sprzedawać nie wolno, to na przejściu zaczęły się dantejskie sceny.

Na szczęście w pobliżu znajduje się Elbląg. Miasto niewielkie, które w ostatnich dniach gościło na czołówkach gazet w całej Polsce. Otóż elblążanie musieli wybrać nowe władze samorządowe. Samorządowe głównie z nazwy, co udowodniły głowy największych partii, licznie zjeżdżając do Elbląga i agitując na rzecz swoich kandydatów. Obóz rządzący ma tę jedną przewagę, że oprócz obietnic posiada również moc sprawczą. I premier Tusk obiecał, że rygorystyczną postawą straży granicznej się zajmie. Słowa dotrzymał i Passaty znów szerokim strumieniem płyną przez granicę...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas