Kupiłbyś prawdziwie polski samochód?

Wicepremier Janusz Piechociński wypowiedział się na temat patriotyzmu w gospodarce, a w tym kontekście wspomniał o debacie sejmowej wokół sytuacji tyskiej fabryki Fiata.

Fot. Tadeusz Późniak
Fot. Tadeusz PóźniakReporter

"Wstaje poseł i rzuca: mogliście dać tym Włochom wszystko, żeby tylko nie zabrali pandy. To ja pytam: Wszystko? Co jeszcze? Jeszcze - czyli komu zabrać? Zamrozić emerytury i podtrzymać produkcję pandy na nasz koszt? Ktoś inny powiedział: postraszyć nacjonalizacją. Zapytałem wprost: co to znaczy? Nacjonalizujemy fabrykę, a później co? Nacjonalizujemy też potrzebę produkcji, a później potrzebę sprzedaży tych aut? Kto je kupi? Rozdamy fiaty panda w ramach narodowego daru emerytom, młodzieży czy komuś jeszcze? Absurd gonił absurd.

Tak samo jak opozycja czy zwalniani pracownicy jestem oburzony tym, co się w Tychach stało. Ale... To koncern, który nadal daje w Polsce 10 tys. miejsc pracy. Samo pohukiwanie na poważnego inwestora, dobrze przyjmowane na wiecach, niczego nie załatwia. Mamy zaś do załatwienia ważną sprawę: stworzenie warunków, by Fiat - kiedy pojawi się nowy model - rozpoczął jego produkcję właśnie w tyskich zakładach albo nie przeszkadzał w montażu w tej fabryce aut innej marki. Każdy wyprodukowany w Polsce samochód przecież mocno ciągnie eksport" - mówi Janusz Piechociński w wywiadzie udzielonym miesięcznikowi "Nowy Przemysł".

W czym przejawia się patriotyzm w motoryzacji? Na przykład w szacunku dla rodzimych marek samochodów, przekładającym się na ich sprzedaż na lokalnych rynkach. Nieprzypadkowo pięć najchętniej kupowanych w ubiegłym roku w Niemczech modeli aut to pojazdy miejscowych producentów: volkswageny - golf, passat i polo, mercedes klasy C i opel astra.

Jak powinien postępować motoryzacyjny patriota w Polsce? Kupować fiaty 500, lancie ypsilon lub fordy ka z Tychów, ople z Gliwic, volkswageny z Poznania, by wspomóc należące co prawda do obcych koncernów, ale funkcjonujące na naszym terenie fabryki samochodów i zapewnić pracę ich załogom?

Konsumenckie wybory naszych zachodnich sąsiadów można zrozumieć, są zgodne ze stereotypami każącymi pokładać szczególne zaufanie w wytworach niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Ale Francuzi?

Nie wierzą w zaawansowanie techniczne i jakość aut sygnowanych przez Volkswagena czy Mercedesa? Nie wiedzą, że należy wystrzegać się samochodów "na F", czyli m.in. "fszystkich francuskich"? Chyba nie, skoro pięć czołowych pozycji na liście modeli cieszących się w 2012 r. wśród miejscowej klienteli największą popularnością zajmują wyłącznie "francuzy": renault clio, peugeot 208, citroen C3 oraz renault megane i scenic/grand scenic.

Włosi ponad inne auta przedkładają fiaty: pandę (miejsce 1), punto (2) i 500 (4) i lancię ypsilon (3). Czesi najchętniej kupowali skody: octavię, fabię, superba i yeti, a także produkowanego w tym kraju hyundaia i30. W Hiszpanii przodował seat ibiza.

Oczywiście, takie a inne decyzje nie zawsze muszą wynikać z miłości do ojczyzny czy szczytnej chęci wspomożenia rodzimego przemysłu. Dużo zależy od wieloletnich przyzwyczajeń, rodzinnych tradycji, gęstości sieci sprzedaży, dostępności serwisu, polityki podatkowej państwa (z tego względu w Holandii kupuje się najchętniej pojazdy z silnikami o małych pojemnościach), reklamy czy wreszcie cen. Chyba tylko tym można wytłumaczyć powody, dla których w Rosji największą popularnością cieszyły się w ub. roku łady: priora, granta i kalina...

A co ma zrobić patriotycznie nastawiony Polak? Rzewnie wspominać PRL, czasy syren, polskich fiatów i poloneza? Kupowanych zresztą nie tyle ze szczególnego sentymentu czy uczuć wyższych, co dlatego, że na takie akurat pojazdy wybrańcy dostawali od władzy przydziały zwane talonami, a później asygnatami. Takie też auta obejmowano przedpłatami, takie losowano w formie tzw. książeczek samochodowych, takie wreszcie dominowały w ogłoszeniach i na giełdach. Naród z konieczności jeździł maluchami i poldkami, ale tęsknie zerkał ku wozom produkcji zachodniej, piekielnie drogim i dostępnym głównie za twardą walutę.

Patriotyczne uczucia do rodzimych produktów przemysłu motoryzacyjnego próbował jeszcze po roku 1990 rozbudzić partyjny kolega Janusza Piechocińskiego, premier Waldemar Pawlak. Uroczyście oświadczył, że służbowo będzie poruszał się polonezem. Wścibscy dziennikarze szybko jednak podpatrzyli, że za rogatkami szybko przesiada się do auta bardziej prestiżowej marki. Mistyfikacja się wydała, a Waldemar Pawlak, już jako wicepremier w rządzie Donalda Tuska, dojeżdżał do pracy, co pokazywała telewizja - pociągiem.

Wróćmy do pytania: jak powinien postępować motoryzacyjny patriota w Polsce? Kupować fiaty 500, lancie ypsilon lub fordy ka z Tychów, ople z Gliwic, volkswageny z Poznania, by wspomóc należące co prawda do obcych koncernów, ale funkcjonujące na naszym terenie fabryki samochodów i zapewnić pracę ich załogom? Cóż niewiele to da, bowiem wspomniane zakłady i tak lwią część swojej produkcji kierują na eksport...

Jak wynika ze statystyk, w 2012 r. Polacy najchętniej kupowali nowe skody: octavię (miejsce 1) i fabię (3), a poza tym toyoty yaris (4), nissany qashqai (5) i ople astry (2). W narodzie romantyków i fantastów zwycięża chłodny pragmatyzm. Może to i dobrze...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas