Kto zawinił? Kierowca, organizatorzy czy kibice? Ankieta
Znajomy Norweg kupił sobie - zresztą za horrendalne, ze względu na lokalne podatki, pieniądze - mercedesa z bardzo mocnym silnikiem pod maską.
Jak mówi, tak naprawdę może rozpędzić się tym autem tylko w jednym z tuneli w pobliżu Oslo. Gdzie indziej nie odważy się mocniej nacisnąć gazu, bo norweskie drogi są naszpikowane fotoradarami, a za przekroczenie dozwolonej prędkości, nawet o kilka kilometrów na godzinę, grożą drakońskie kary.
Podobnie jest w Szwecji i Finlandii. Co mogą zatem uczynić zamożni, zmotoryzowani Skandynawowie, którzy chcą wyżyć się za kierownicami swoich wspaniałych maszyn bez narażania się na przykre konsekwencje, nie tylko finansowe, lecz również prawne? Przyjechać do Polski.
Nasza policja, wbrew rozpowszechnionym stereotypom, piratów drogowych traktuje dość pobłażliwie. Na szczególnie tolerancyjne traktowanie mogą liczyć obcokrajowcy (ech, ta tradycyjna polska gościnność...). Mandaty, w porównaniu ze stawkami obowiązującymi w innych państwach Europy, są zresztą śmiesznie niskie. Te z fotoradarów cudzoziemcy mogą śmiało wyrzucić do kosza.
Nawet drastyczne łamanie przepisów ruchu drogowego - i to też miła odmiana wobec praw obowiązujących w ich ojczystych krajach - nie grozi odebraniem prawa jazdy i więzieniem. Trzeba tylko uważać, by podczas wieczornych biesiad nie przesadzić z alkoholem, kuszącym, bo z punktu widzenia gości ze Skandynawii bajecznie tanim.
Komu nie wystarcza zwykła jazda po drogach publicznych, może poszaleć na wynajętym torze. Albo zgłosić swój udział w imprezie takiej, jak Gran Turismo Polonia. Niestety, chęć zaszpanowania nie zawsze idzie w parze z umiejętnościami kierowcy.
Norweg w sportowym bolidzie bardzo rzadko widywanej u nas marki Koenigsegg mógł ograniczyć się do zaprezentowania kosmicznego przyspieszenia swojego pojazdu, ale najwyraźniej postanowił zaimponować publice również driftem. Cóż, zapanowanie nad tysiąckonnym tylnonapędowym potworem, rozwijającym prędkość ponad 400 km/godz. i przyspieszającym od zera do setki w niespełna trzy sekundy, nie jest łatwe. I skończyło się tak, jak się skończyło...
Trudno oceniać przebieg i organizację imprezy, w której się nie uczestniczyło. Z filmów, dokumentujących tragiczne zdarzenie w Poznaniu, widać jednak, że widzowie absolutnie nie powinni stać tuż przy krawędzi jezdni, po której poruszały się supermocne i superszybkie samochody kierowane przez amatorskich kierowców. To karygodny brak wyobraźni!
Takie a nie inne usytuowanie publiczności spowodowało także, że po wypadku ochrona nie potrafiła odizolować jego miejsca od przypadkowych osób. Na jednym z filmików widzimy fotoreporterów swobodnie przemieszczających się wśród ofiar tragedii i służb ratowniczych. Trudno mieć do nich pretensje - taki zawód, każdy chce wykorzystać okazję do zrobienia kilku wstrząsających fotek. Nie ma jednak żadnego usprawiedliwienia dla organizatorów, którzy nie zdołali profesjonalnie opanować sytuacji.
Autorem tekstu jest czytelnik o nicku "Prawnik"