Kto teraz daje się złapać na fotoradar?

W ubiegłym roku fotoradary systemu CANARD, obsługiwanego przez Generalną Inspekcję Transportu Drogowego, zarejestrowały 1 mln 573 tys. przypadków przekroczenia dopuszczalnej prędkości. To szokująco dużo i bardzo źle świadczy o polskich kierowcach. Ale bynajmniej nie dlatego, że pokazuje nas jako wyjątkowych piratów drogowych...

W porównaniu z krajami Europy Zachodniej fotoradarów Polsce funkcjonuje relatywnie niewiele. Są to urządzenia stacjonarne, zlokalizowane od dawna w tych samych, dobrze znanych użytkownikom dróg miejscach. Żółte skrzynki widać z daleka. Dodatkowo o ich obecności obligatoryjnie uprzedzają stosowne znaki. Wydawałoby się, że tylko ostatni fajtłapa da się złapać w tak niedbale zastawioną pułapkę, jeżeli w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek pułapce.

Czy mamy w Polsce półtora miliona-kierowców oferm? Czy da się jakoś inaczej wytłumaczyć imponujący wynik pracy przydrożnych "budek na sępy"? Nie da się. Pozostają jedynie nie poparte twardymi dowodami spekulacje...

Reklama

Gapiostwo? Zamyśliłem się, zagadałem, zasłuchałem w lecącą w radiu wiązankę przebojów Zenka M., nie zauważyłem ostrzegawczej tablicy... No i stało się... 

Przekonanie o nieskuteczności działań GITD? Tyle się słyszy o tym, że większość zdjęć wykonanych przez fotoradary trafia do kosza. Nie warto się przejmować. Zresztą nawet jak dostanę wezwanie do ujawnienia danych kierowcy, to z łatwością się wykpię. Powiem, że pożyczyłem auto znajomemu z Afganistanu i szukaj wiatru w polu...

Wybujałe ego? Jestem wolnym człowiekiem w wolnym kraju. Jacyś idioci nastawiali znaków z bezsensownymi ograniczeniami prędkości i nie widzę powodu, by się do nich stosować. Jeżdżę dynamicznie, ale bezpiecznie. Fotoradary? Jestem ponad to... Właściwie powinno się je zlikwidować. Jeden z radnych Nowego Jorku zaapelował do miejscowych władz o czasowe wyłączenie mierników prędkości zainstalowanych przy tamtejszych szkołach. Skoro wszystkie placówki oświatowe w mieście zostały zamknięte z powodu epidemii koronawirusa, więc fotoradary są w tej chwili zbędne. Nie służą bowiem poprawie bezpieczeństwa, lecz wyłącznie ściąganiu kasy z kierowców. Łebski gość, myśli logicznie, nieprawdaż?

A skoro jesteśmy przy logice... Właśnie poinformowano, że z badań Instytutu Transportu Samochodowego wynika, iż "90 proc. kierowców przyspiesza po przekroczeniu miejsca fotoradaru". "Przekroczenie miejsca fotoradaru"... No dobrze, nie będziemy się czepiać. Zauważmy jedynie, że najwyraźniej owi kierowcy doszli do wniosku, że jeśli fotoradary, jak się przekonuje, ustawiane są w miejscach szczególnie niebezpiecznych, zatem za nimi zagrożenie się zmniejsza i możemy spokojnie nacisnąć pedał gazu. Zamiast się dziwić i biadolić, należałoby zapytać o pozostałe 10 proc. Tych, którzy nie przyspieszają. Zagapili się? Zagadali? Zamyślili?

Jeszcze bardziej zastanawia następne zdanie z cytowanej informacji. "W odległości 1,8 km od fotoradaru 54 proc. kierowców przekracza prędkość o więcej niż 10 km/h". Czy to znaczy, że 46 proc. jechało zgodnie z przepisami, w co trudno uwierzyć? To niemożliwe, aby aż tylu z nich zagapiło się, zagadało albo zamyśliło. No i dlaczego analizowano zachowania kierujących akurat w odległości 1,8 km od fotoradaru? Tyle właśnie potrzeba, zdaniem ITS, aby porządnie się rozpędzić? A może właśnie wtedy znikają ostatnie skrupuły i mija dyscyplinujący stresik wywołany widokiem żółtej skrzynki na patyku?  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy