Kryminalne zarzuty dla byłego prezesa Volskwagena
Martin Winterkorn - były prezes koncernu Volkswagen - znalazł się na liście oskarżonych w związku ze słynną już aferą dieselgate. Zarzuty kryminalne postawił Winterkornowi amerykański Departament Sprawiedliwości.
Chociaż były prezes Volkswagena został postawiony w stan oskarżenia już w marcu, amerykańskie władze ujawniły ten fakt dopiero teraz.
Jeff Sessions - prokurator generalny USA - ogłaszając akt oskarżenia stwierdził, że "Jeśli chcesz oszukiwać Stany Zjednoczone, zapłacisz za to wysoką cenę".
Postawienie zarzutów byłemu szefowi Volkswagena ma raczej charakter symboliczny. Nic nie wskazuje na to, by Winterkorn rzeczywiście musiał tłumaczyć się ze swojego postępowania amerykańskim sędziom. Niemieckie Ministerstwo Sprawiedliwości już oświadczyło, że nie przewiduje możliwości ekstradycji niemieckich obywateli do krajów spoza Unii Europejskiej. Jest też bardzo mało prawdopodobne, by 70-letni dziś Winterkorn udał się do Stanów Zjednoczonych z własnej woli.
Nie zmienia to jednak faktu, że akt oskarżenia zawiera cztery zarzuty, w tym oszustwa w Stanach Zjednoczonych i naruszenia ustawy o czystym powietrzu (Clean Air Act). Nic nie wskazuje też na to, że Winterkorn będzie ostatnią osobą oskarżoną w związku z aferą dieselgate. Osobne dochodzenia w tej kwestii toczą się m.in. w Niemczech i USA i dotyczą nie tylko koncernu Volkswagena, ale też BMW, Mercedesa i Fiat Chrysler Automobiles.
Przypominamy, że Martin Winterkorn podał się do dymisji 23 września 2015 roku, na krótko po tym, gdy opinia publiczna dowiedziała się o nielegalnych praktykach dotyczących manipulowania emisją spalin. U steru Volkswagena zastąpił go wówczas Matthias Müller, który pożegnał się ze stanowiskiem w ubiegłym miesiącu (zastąpiony przez Herberta Diessa).
W tym miejscu warto dodać, że postawienie zarzutów Martinowi Winterkornowi można również uznać za działanie "marketingowe" mające na celu poprawę wizerunku lokalnych producentów. Nie sposób bowiem przeoczyć, że personalnych zarzutów kryminalnych nie usłyszeli do tej pory żadni przedstawiciele Toyoty (w związku z wykreowaną przez amerykańskie media aferą dotycząca "samodzielnego" przyspieszania) ani - co bardziej wymowne - General Motors.
W ostatnim przypadku chodziło o wadliwie zaprojektowane stacyjki, których nieprawidłowe działanie było przyczyną serii poważnych wypadków. Wg ostatnich danych w zdarzeniach, których przyczyną było nagłe wyłączenie zapłonu w autach General Motors zginęło 175 (!) osób, a kolejnych 275 odniosło obrażenia.
Sprawa jest o tyle skandaliczna, że GM zdawało sobie sprawę z wadliwego działania stacyjki już w 2001 roku. Kolejne informacje dotyczące nieprawidłowego działania stacyjek spływały do firmy również w 2004 i 2005 roku. Mimo tego przedstawiciele koncernu nie zdecydowali się na przeprojektowanie stacyjki ani ogłoszenie akcji serwisowej...
PR