Kocham straż miejską! Nie wierzycie?
Kocham straż miejską! Nie wierzycie? No, może faktycznie do miłości jeszcze troszeczkę brakuje, ale na pewno mniej już jej nie lubię. Powód? Wiadomo, że nie kopie się leżącego, a bycie strażnikiem miejskim samo w sobie jest już, moim zdaniem, wystarczającą karą i nieszczęściem. Posłuchajcie...
Zaczęło się nawet zupełnie... przyjemnie? Sam nie wierzę, że to napisałem, ale tak właśnie było: jeszcze na studiach przemykałem pewnego razu radośnie przez ulicę na czerwonym świetle, co nie uszło uwagi czujnych jak ważki strażników miejskich. Po zwyczajowych kilku słowach powitania i sprawdzeniu dokumentów odbyła się taka mniej więcej rozmowa: "Proszę Pana - powiedział strażnik - zasady są takie: zielone, Pan idzie, czerwone, Pan stoi. Zrozumiał Pan?". "Zrozumiałem" odpowiedziałem tonem pełnym skruchy. "Nawet gdyby Pan był daltonistą, kontynuował strażnik: świeci się na górze, Pan stoi, świeci się na dole - Pan idzie. Zrozumiał Pan?". "Zrozumiałem" - odpowiedziałem i rzeczywiście tak było. "Życzymy miłego dnia" zakończył strażnik. Sami widzicie, że było sympatycznie, a najważniejsze, że nie ucierpiała moja pusta, studencka kieszeń.
Głośnym echem odbiła się sprawa pana Jana z Olsztyna, który został oskarżony o "zamiar" picia alkoholu w miejscu publicznym (mimo, że piwo, które miał przy sobie, było zamknięte). Bardzo słusznie, bowiem posiadanie piwa niewątpliwie wskazuje na zamiar jego spożycia
Ale potem było już tylko gorzej. Wiele lat później, kiedy miałem już samochód, zaparkowałem zwyczajowo dwoma kołami w błocie pod moim blokiem. I tym razem nie umknęło to uwagi czujnych strażników miejskich, którzy to błoto chronili. Nie było to bowiem zwyczajne błoto, tylko, jak dowiedziałem się z mandatu, "teren przeznaczony pod teren zielony". Rozumiecie? "Teren przeznaczony pod teren zielony". Ja też wtedy nie rozumiałem i mam tak do dziś. Oczywiście nie minęło kilka tygodni, a w miejscu błota pojawiły się betonowe płyty, na których - już legalnie - można było parkować. Ktoś wpadł w końcu na pomysł, żeby zalegalizować wieloletni stan faktyczny.
Od razu wystąpiłem do straży miejskiej o zwrot kwoty mandatu, stwierdzając, że jednak teren ten przeznaczony był pod "teren do parkowania" a nie "pod teren zielony". Nie otrzymałem odpowiedzi do dziś, co bardzo mnie cieszy, gdyż jest to przypuszczalnie najlepiej zainwestowane 100 zł w moim życiu. Odsetki cały czas rosną...
W tzw. międzyczasie okazało się, że straż miejska błota już nie chroni. Jakoż niedawno lubelski Wojewódzki Sąd Administracyjny ostatecznie utrzymał w mocy decyzję wojewody lubelskiego z 2010 r. (!!!), uchylającą uchwałę rady miejskiej z 2006 r. (!!!), która pozwalała karać za parkowanie w błocie, zwane tym razem "miejscem przeznaczonym na trawnik".
Do następnego dość interesującego spotkania doszło w Warszawie. Robiliśmy zdjęcia samochodów do programu w pewnym urokliwym zakątku, który miał tę jedną wadę, że był tam zakaz wjazdu. Oczywiście czujnie wychwycił to miejscowy strażnik miejski. Wdałem się z nim w długą rozmowę, w wyniku której zostałem poproszony o dokumenty itd. itd. Najzabawniejsze jednak było to, że chciał mnie ukarać na podstawie tego, że stałem przy samochodzie i z nim dyskutowałem. Jakoś zapomniał zapytać, kto był kierowcą, a ja mu przezornie o tym nie przypomniałem. Wystarczyło mu, że tam byłem i się z nim kłóciłem. Ciekawe, że identyczną historię opowiadał mi znajomy rzeczoznawca samochodowy. Wracał on w licznym towarzystwie do samochodu, przy którym stała straż miejska, która uważała, że jest on źle zaparkowany. Rzeczoznawca ów od razu wdał się w polemikę i wlepiono mu mandat, mimo, że nie był kierowcą ani właścicielem tego auta. Strażnik tego nie dociekał, wystarczyło mu, że ktoś z nim śmiał dyskutować, a że działo się to przy ul. Św. Ducha w Gdańsku, więc źródło wiedzy strażnika było równie oczywiste jak i nie do podważenia.
Kiedyś odkryliśmy, że lubelska straż miejska rozpisała przetarg na samochody, który wygrać mógł każdy model auta, pod warunkiem, że była to Skoda Octavia Tour. Najzabawniejsze było tłumaczenie rzecznika straży, który tłumaczył konieczność zakupu sedana (dopuszczono następnie również hatchbacka i liftbacka) obawą, że przy innym nadwoziu podczas zamykania bagażnika ładunek mógłby wybić tylną szybę! Naprawdę! Nie potrafią zamknąć bagażnika, żeby nie wybić tylnej szyby! Zdarzyło wam się kiedyś coś podobnego? Nie? Słyszeliście o podobnym wypadku lub potraficie sobie to wyobrazić? Też nie? A oni tak zupełnie poważnie. W efekcie komendant poszedł na niewątpliwie zasłużoną emeryturę...
Nie tak dawno pewien człowiek przysłał mi mailem swoje zdjęcie z fotoradaru, otrzymane dzięki uprzejmości straży miejskiej. Jak wół było widać Opla z wielkim znaczkiem firmowym z przodu. A w opisie była Toyota. Mój dwuletni syn odróżnia logo obu marek, tymczasem niektórych strażników czeka jeszcze długa nauka...
Głośnym echem odbiła się sprawa pana Jana z Olsztyna, który został oskarżony o "zamiar" picia alkoholu w miejscu publicznym (mimo, że piwo, które miał przy sobie, było zamknięte). Bardzo słusznie, bowiem posiadanie piwa niewątpliwie wskazuje na zamiar jego spożycia. Ja bym poszedł jeszcze dalej - ustawił strażników przy kasie w sklepie i profilaktycznie karał wszystkich, którzy kupują alkohol. Niewątpliwie chcą go przecież później spożyć. Może niektórzy nawet w miejscu publicznym.
Niejaki Mirosław M. z Białej Podlaskiej w maju ubiegłego roku zaczął pić piwo od razu w sklepie i jeszcze zwymyślał przybyłych policjantów. Gdzie była straż miejska? Można powiedzieć, że na miejscu. Tyle, że nie ta lokalna, gdyż Mirosław M. był akurat komendantem straży miejskiej z Międzyrzeca Podlaskiego.
Postanowiłem na stare lata zadbać o kondycję i pobiegać wieczorami na osiedlowym stadionie. Bóg oczywiście przykładnie mnie ukarał i to od razu, bowiem wieczory, to ulubiona pora na wyprowadzanie psów, które tam sobie swobodnie biegają, co gorsza - czasem za mną, a niekiedy nawet na mnie próbują wskoczyć. Ile razy słyszałem: "Azorku/Reksiu/Kilerku zostaw pana...". Co robi w tym czasie straż miejska, żeby ochronić moje łydki przed zębami tych potworów? Nic, bo jej funkcjonariusze są zajęci... oglądaniem słupów! Naprawdę! Komendant straży zapowiedział surowe kary dla tych, którzy nielegalnie naklejają swoje ogłoszenia na słupach, psując estetykę otoczenia. Jakie surowe kary: śmierć, loch, chłosta? Obcięcie ręki? Chodzi w końcu o rzecz niebagatelną - szpecenie miasta.
Za to grożą surowe kary, za wyprowadzenia psa bez smyczy i kagańca nie grozi nic, bo też nigdy nie widziałem na swoim osiedlu żadnego pieszego strażnika miejskiego. Fakt, czasami przejeżdżają, ale żeby od razu wysiadać z samochodu? Nie... Po co chronić biegających? Przecież sami są sobie winni. Nie mogą siedzieć wieczorami w fotelach z piwem i gapić się w TV?
Rozmawiałem ostatnio z jednym z bardziej światłych strażników, który stwierdził, że takich historii, jak te powyżej, może mi opowiedzieć setki. Przy okazji dowiedziałem się też, że strażnicy miejscy zarabiają niewielkie pieniądze, zdaniem tego strażnika niewspółmiernie małe w stosunku do tego, jakim naciskom są codziennie poddawani, jak bezsensowne polecenia muszą wykonywać. Co więcej, strażnik ów świetnie zdawał sobie sprawę, że wykonują kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty, ale polecenia góry to w straży rzecz święta. Niektórzy strażnicy mają świadomość, że są traktowani jak poborcy mandatowi, którzy po prostu mają przynieść samorządowemu budżetowi określony dochód.
Podczas wspomnianej rozmowy doznałem olśnienia, które spowodowało zmianę mojego stosunku do straży miejskiej o 180 stopni. Pokochałem ją, a przynajmniej poczułem mniejszą niechęć. Nie kopie się bowiem leżącego, a bycie strażnikiem wydaje się być już wystarczająco dużym nieszczęściem i bolesną karą. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, jak bardzo trzeba nic nie umieć, nie mieć żadnych kwalifikacji, żeby zostać strażnikiem miejskim? Znacie jakiegoś małego chłopca, który o tym marzy? Ja nie znam. Strażakiem, policjantem tak, żołnierzem też, ale strażnikiem miejskim? Nie, nigdy...
Nic więc dziwnego, że tylko w ostatnich latach kilkanaście miast i gmin rozwiązało straż miejską. Największe z nich to Stalowa Wola. Są też przykłady przeciwne. Jak donosiły media straż miejską powołały ostatnio Szczekociny. Jednoosobową. Zadanie: ustawianie fotoradaru. Niewątpliwie była to największa potrzeba mieszkańców tego miasta.
Oczywiście uważam, że rozwiązanie straży miejskiej to błąd. Dlaczego? Bo zawsze warto mieć kogoś, na kim wiesza się psy. Formację na tyle powszechnie znienawidzoną, że kanalizuje wszelkie złe nastroje. A do tego akurat straż miejska nadaje się świetnie.
Tomasz Bodył
Autor jest dziennikarzem TVN Turbo