Kara za wykroczenia musi być szybka, a nie drastyczna

To, jak zachowujemy się na drodze, w dużej mierze zależy od sytuacji. Żeby jeździć zgodnie z przepisami, kierowca musi mieć wrażenie, że jest obserwowany, a jak zostanie złapany, będzie od razu ukarany - przekonuje psycholog społeczny z SWPS, dr Wojciech Kulesza.

Problemem fotoradarów jest czas. Kara nadchodzi miesiąc i więcej po wykroczeniu
Problemem fotoradarów jest czas. Kara nadchodzi miesiąc i więcej po wykroczeniuŁukasz PiecykReporter

PAP: Dlaczego za kierownicą się zmieniamy? Spokojni ludzie stają się agresywni, praworządni obywatele łamią przepisy?

Dr Wojciech Kulesza: To nie ludzie są źli, tylko sytuacja ich zmienia. To, jak zachowujemy się na drodze, w dużej mierze zależy od sytuacji.

Stojąc w korku, jesteśmy tym zdenerwowani, bo się gdzieś spieszymy. Gdy widzimy np., że pani jadąca obok się zamyśliła i zajechała nam drogę, to przyjmujemy od razu, że ta baba nie potrafi jeździć. Chociaż to się może zdarzyć każdemu. Jak człowiek uświadomi sobie, że sam też często zajeżdża innym drogę, zdarza mu się zagapić, to redukuje agresję. W przeciwnym wypadku przypisze tej osobie wszystkie złe i negatywnie stereotypowe cechy, jakie mi przyjdą do głowy.

Może mieć tu zastosowanie również teoria "lepszy od przeciętnego", mówiąca, że uważamy się za lepszych do innych, w tym wypadku lepszych kierowców. To powoduje, że łatwiej nam myśleć gorzej o innych użytkownikach dróg. Łatwo uciekamy się do negatywnych stereotypów, np. "baba za kierownicą". Stereotypowo kobieta i starszy pan w kapeluszu to najgorsi kierowcy.

Jest też teoria społecznego uczenia się, zgodnie z którą tych agresywnych zachowań się uczymy. Jeśli dziecko jeździ z rodzicami i widzi, że ojciec za kierownicą wyzywa innych kierowców, wygraża im, pokazuje środkowy palec, to najprawdopodobniej będzie zachowywało się w taki sam sposób.

PAP: Czy to, że jeździmy niezgodnie z przepisami to taka nasza narodowa cecha?

W.K.: To, czy przestrzegamy przepisy, również zależy od sytuacji. Polak szalejący na polskiej drodze, gdy wjedzie np. do Niemiec, jeździ spokojniej. Człowiek jest ten sam, tylko sytuacja się zmienia.

Generalnie jest tak, że jeśli człowiek myśli, że go nie złapią, to łamie przepisy. Na drogach również. Dopóki nie ma policjantów z radarem, fotoradarów, to jeździmy szybko. Jeśli mamy np. cb radio, wiemy, że inni nas ostrzegą, gdzie jest kontrola, to możemy grzać. A jeśli nie wiemy, gdzie jest kontrola, musimy założyć, że może być wszędzie, więc jedziemy spokojniej. Boimy się złapania.

PAP: A więc wygląda na to, że musimy po prostu bać się kary.

W.K.: Musimy bać się kary, ale nie chodzi o to, żeby ona była surowa, ale żebyśmy bali się, że natychmiast zostaniemy złapani. Jeśli się spodziewam, że na każdym drzewie jest fotoradar, nie będę kombinował, tylko zwolnię. Kierowca po pierwsze musi mieć wrażenie, że jest obserwowany, a po drugie, że jak zostanie złapany, to natychmiast kara zostanie wykonana.

To jest bardzo mylne przekonanie, że im bardziej surowa kara, tym bardziej ludzie przestrzegają przepisów. To widać chociażby po zmianie przepisów dotyczących pijanych rowerzystów. Wsadzanie ich do więzienia nie sprawiło, że jest ich mniej. Podobnie podniesienie kar w przypadku pijanych kierowców i możliwość karania ich więzieniem. To nie pomogło, wciąż jest mnóstwo ludzi siadających za kierownicę po alkoholu.

Badania pokazują, że gdy wydaje nam się, że nas nie widać, to czujemy się bardziej bezkarni i możemy być bardziej agresywni. Podobnie działają ciemne okulary. To widać na przykładzie motocyklistów - na ogół mają w kaskach przyciemniane szybki, są ubrani od stóp do głów, w miarę podobnie do siebie, to sprawia, że czują się bardziej anonimowi. Taki czynnik zewnętrzny może zmienić nasze zachowanie.

PAP: Jest takie przekonanie, że także kierowcy w lepszych, drogich samochodach czują się bardziej bezkarni i zachowują się bardziej arogancko na drogach. Czy rzeczywiście tak jest?

W.K.: Coś w tym jest. Są badania, które pokazują, że człowiek w dużym aucie czuje się jakby siedział w głębokim fotelu. A psychologia władzy pokazuje, że człowiek siedzący w taki sposób czuje się, jakby miał więcej władzy nad innymi. Jak posadzimy kogoś na małym zydelku, to siedzi skulony, w niezbyt wygodnej pozycji, a to powoduje poczucie, jakby tej władzy miał mniej. Badania na kierowcach pokazują taki związek. Lepsze, droższe samochody są też często większe, wiec zajmują więcej miejsca i wygodniej się w nich siedzi. Może to powodować tendencję do łamania przepisów, bo kierowcom wydaje się, że mają władzę, że "oni tu rządzą". A gdy jedziemy małym samochodem w kilka osób, to jesteśmy bardziej "stłamszeni" i mniej skłonni, by "kozaczyć".

PAP: A może to znaki drogowe stawiane są u nas w niezbyt racjonalny sposób i dlatego nie przestrzegamy przepisów?

W.K.: Trzeba przyznać, że czasem znaki stawiane są bez sensu. Ale ludzie, którzy nie przestrzegają znaków, prędzej powiedzą, że to znaki są bez sensu niż, że oni bez sensu się zachowują, bo nikt nie lubi źle o sobie myśleć. Jednak percepcja tych znaków zmienia się, gdy się uzmysłowi ludziom, że znaki, które im mogą wydawać się głupie, są w tym akurat miejscu z powodu jakichś poważnych wypadków, do których tam dochodziło, bo ludzie tam jeździli za szybko. Trzeba ludziom uświadamiać, że znaki są nie tylko po to, żeby ich ograniczać, ale żeby ostrzegać o niebezpieczeństwie.

PAP: No właśnie, jak ludziom uzmysławiać zagrożenia związane z łamaniem przepisów drogowych? Co działa na wyobraźnię kierowców? Czy skuteczne jest epatowanie drastycznymi obrazami, z jakimi często mamy do czynienia w tego typu kampaniach społecznych?

W.K.: Takie przekazy na pewno nie są skuteczne. W takich wypadkach działa teoria opanowywania trwogi - jak kogoś wystraszymy, pokażemy drastyczny obrazek, np. rozjechane przez samochód dziecko, to on ma dwa wyjścia: patrzeć i się męczyć albo zamknąć oczy, odwrócić się i o nim zapomnieć. Raczej wybierze to drugie rozwiązanie.

Trzeba odejść od straszenia ludzi. Widać to też na przykładzie palaczy - na każdej paczce papierosów jest napis ostrzegający, że palenie zabija, każdy widział drastyczne zdjęcia zaatakowanych nowotworem płuc czy krtani. Ale i tak palą. Straszenie nie działa.

Niestety to przykład na to, że teoria nie zawsze wykorzystywana jest przez praktyków. Choć psychologia społeczna od lat przekonuje, że straszenie nie działa, agencje wciąż przygotowują tego typu kampanie.

My w naszej kampanii MOTOPOZTYWNI skierowanej zarówno do motocyklistów, jak i innych kierowców, skoncentrowaliśmy się na pozytywnych akcjach: zamiast straszyć mandatami doskonaliliśmy ich umiejętności, nauczyliśmy udzielania pierwszej pomocy.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas