Jedziesz jako pasażer? Bardzo ryzykujesz...
Masz dobry węch? Lepiej żebyś miał. Jesteś na tyle wnikliwym obserwatorem i znawcą ludzkich charakterów, że potrafisz ocenić przyczyny ich takiego, a nie innego zachowania? Lepiej, żebyś był i potrafił. W przeciwnym wypadku możesz mieć spore kłopoty...
Kluczowe jest tu właśnie słowo "wypadek". Jak się okazuje, ubezpieczyciele masowo odmawiają wypłaty odszkodowań - całkowicie lub częściowo - ofiarom wypadków, jeżeli podróżowały one pojazdami prowadzonymi przez pijanych kierowców. Również wtedy, gdy osoby te same były trzeźwe. Decyzje firm ubezpieczeniowych podtrzymują zazwyczaj sądy, wychodząc z założenia, że pasażerowie, którzy akceptują nietrzeźwość kierowcy, są współwinni poniesionej szkody i muszą ponieść konsekwencje swojej lekkomyślności.
A co z kierowcami tak wciąż popularnych w Polsce busów, dowożących ludzi do pracy czy szkół? Co z kolegami, proponującymi wam podwózkę po zakończonej firmowej imprezie i zarzekającymi się, że nie wzięli do ust ani kropli alkoholu? Uwierzyć i ryzykować, czy jednak zażądać dowodu w postaci testu alkomatem?
Oczywiście nic nie dzieje się z automatu. W najgorszej sytuacji są ci, którzy pili alkohol z kierowcą, więc byli w pełni świadomości swoich czynów i ryzyka, które podejmują, godząc się na jazdę z takim osobnikiem za kółkiem. Według Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego grozi im utrata nawet 80 proc. odszkodowania. Pozostali może jakoś zdołają się wyłgać. Tak czy inaczej wizja braku jakiejkolwiek rekompensaty finansowej nakazuje zachowanie szczególnej ostrożności. Właściwie każdy, komu zdarza się wsiąść do auta w charakterze pasażera, powinien nosić przy sobie alkomat. Sęk w tym, czy kierowca zechce poddać się badaniu takim urządzeniem...
Wyobraźcie sobie, że łapiecie tzw. okazję. Zapada zmrok, leje deszcz. Zimno, ciemno i do domu daleko. Wreszcie po dłuższym oczekiwaniu, gdy straciliście już niemal wszelką nadzieję, jakaś litościwa dusza zatrzymuje się na poboczu i zaprasza do wnętrza wozu. Wsiadacie, ale dostrzegłszy nienaturalną wesołość uczynnego szofera, od razu wyjmujecie zza pazuchy wiadomy przyrząd, prosząc kierowcę, aby raczył dmuchnąć w ustnik. Ciąg dalszy jest łatwy do przewidzenia. Zanim zdążycie przedstawić prawne i moralne przesłanki takiego postępowania, wylądujecie z powrotem na drodze, bogatsi o krótką aczkolwiek treściwą lekcję pozasłownikowej polszczyzny.
A co z kierowcami tak wciąż popularnych w Polsce busów, dowożących ludzi do pracy czy szkół? Co z kolegami, proponującymi wam podwózkę po zakończonej firmowej imprezie i zarzekającymi się, że nie wzięli do ust ani kropli alkoholu? Uwierzyć i ryzykować, czy jednak zażądać dowodu w postaci testu alkomatem?
A może wystarczyłoby poprosić, aby kumpel chuchnął, ocenić wyrazistość jego mowy i zmysł równowagi? Niestety, dobrze wiemy, że podobny ogląd może być mylący...
Żarty żartami, ale problem jest nader poważny. Chodzi zresztą nie tylko o pasażerów, lecz i o samych kierowców. Ilu z nich zdaje sobie sprawę z konsekwencji jazdy z promilami we krwi? Ryzyko nie ogranicza się do ewentualnego przyłapania przez policję. Do utraty uprawnień, konieczności pojawienia się przed obliczem sądu, zapłacenia grzywny czy nawet zainkasowania kary pozbawienia wolności, zazwyczaj orzekanej w zawieszeniu.
Gorzej, gdy taki nietrzeźwy delikwent spowoduje wypadek. Trzeba pamiętać, że ubezpieczyciel owszem, wypłaci z jego polisy OC odszkodowanie ofiarom nieszczęścia, lecz zażąda od sprawcy zwrotu poniesionych wydatków. Odmówi również rzecz jasna pokrycia kosztów naprawy uszkodzonych pojazdów. Jednak najgorsze, co może się zdarzyć (pomijając wyrzuty sumienia) to konieczność regularnego wypłacania osobom, które wskutek nieodpowiedzialności sięgającego po kieliszek kierowcy doznały trwałego uszczerbku na zdrowiu, zasądzonej renty. Nawet do końca życia poszkodowanych.
Byłoby dobrze, by miał tego świadomość każdy, kto wierzy we własną szczęśliwą gwiazdę i nie widzi nic złego w jeździe na podwójnym gazie. A takich ludzi, jak wynika z policyjnych statystyk, wciąż są w Polsce setki tysięcy...