Autem do ślubu? Zapomnij! Kuriozalna dziura w przepisach
Już za niespełna dwa miesiące z polskich dróg zniknąć mają konkurujące z taksówkami pojazdy wykonujące tzw. "okazjonalny przewóz osób".
Z dniem 7 kwietnia obowiązywać zaczyna nowelizacja ustawy o transporcie drogowym, której celem było wyeliminowanie z rynku przewozów pasażerskich przewoźników nieposiadających licencji.
Taksówkarze nie kryją zadowolenia z takiego rozwoju sytuacji, a właściciele firm utrzymujących się z "okazjonalnego przewozu osób" mają twardy orzech do zgryzienia. Niestety - blady strach padł też na motoryzacyjnych pasjonatów, którzy często dorabiają do pensji wynajmując swoje pojazdy na imprezy okolicznościowe, chociażby na śluby...
W myśl znowelizowanego art. 18 ust. 4a ustawy zmianie ustawy o transporcie - "przewóz okazjonalny" wykonuje się "pojazdem samochodowym przeznaczonym konstrukcyjnie do przewozu powyżej 7 osób łącznie z kierowcą". Taki zapis zmusza firmy zajmujące się przewozem okazjonalnym do zmiany floty (większość wykorzystywała do świadczenia usług zwykłe samochody osobowe), ma też na celu zmniejszenie ich konkurencyjności. Utrzymanie ośmioosobowego auta (w tym przypadku w grę wchodzą wyłącznie duże busy pokroju fiata ducato czy renault traffic) jest znacznie droższe niż w przypadku pojazd segmentu C czy D.
Ustawodawca - przynajmniej teoretycznie - pozostawił jednak w przepisach pewną furtkę dla osób wykorzystujących swoje motoryzacyjne perełki do przewozu par młodych. Ust. 4b art. 18 mówi, że "dopuszcza się przewóz okazjonalny pojazdami zabytkowymi niespełniającymi kryterium konstrukcyjnego określonego w ust. 4a". Niestety, w tym miejscu zaczynają się schody...
"Żółte blachy" - przywilej czy kłopot?
Trzeba wiedzieć, że definicja pojazdu zabytkowego mówi o tym, że jest to "pojazd, który na podstawie odrębnych przepisów został wpisany do rejestru zabytków lub ujęty w centralnej ewidencji dóbr kultury". W czym problem? Rejestracja auta jako pojazdu zabytkowego (na żółte tablice rejestracyjne) niesie za sobą wiele korzyści - samochody takie nie podlegają okresowym badaniom technicznym (badanie wykonywane jest tylko przed rejestracją pojazdu jako zabytek), objęte są też preferencyjnymi stawkami ubezpieczenia - nie muszą mieć ciągłości OC.
Mimo tego wielu właścicieli aut "z duszą" nie decyduje się na żółte tablice rejestracyjne. Powodów jest prozaiczny - chodzi o czas i pieniądze. Przyszłość naszego pojazdu leży w rękach diagnosty przeprowadzającego badanie techniczne. Pracownik stacji kontroli pojazdów sprawdzić musi kilkanaście parametrów pojazdu (np. skuteczność hamowania, oświetlenie, zadymienie czy emisję hałasu na postoju) i ocenić na ile odbiegają one od przyjętych obecnie standardów.
Gdy diagnosta uzna, że pojazd nie przystoi do dzisiejszych warunków ruchu może zawnioskować o ograniczenia w sposobie jego użytkowania. Dla przykładu - diagnosta może zakazać nam jazdy w warunkach pogorszonej widoczności, wjazdu na drogę ekspresową czy przewozu pasażerów. Taka opinia sprawia, że wyprawa "na kołach" na zlot pasjonatów marki do miasta oddalonego o 200 km staje się - zwyczajnie - niemożliwa. Co więcej, diagnosta ma nieograniczoną władzę w kwestii narzucania właścicielowi pojazdu ograniczeń. W trosce o "bezpieczeństwo ruchu" może np. zawnioskować o ograniczenie prędkości maksymalnej chevroleta corvette V8 do np. 40 km/h...
Kolejnym problemem, przez który właściciele starych aut nie decydują się na "zabytkowe" tablice jest wpisanie pojazdu na listę dóbr kultury lub do ewidencji zabytków. Taki zapis oznacza, że każdorazowy wyjazd naszym pojazdem zagranicę wymaga zgody wojewódzkiego inspektora zabytków. Odwiedzenie zlotu samochodowych zabytków w Czechach czy Niemczech zmusza więc właściciela do wcześniejszej "bieganiny" po urzędach.
Niestety, nowelizacja ustawy o transporcie drogowym nie bierze pod uwagę tego typu rozterek - jeśli chcemy legalnie wozić swoją warszawą, wołgą czy "dużym" fiatem pary do śluby - musimy zarejestrować auto jako zabytek.
Masz replikę? Masz problem...
Okazuje się jednak, że właściciele samochodów zabytkowych (w ogólnym rozumieniu tego słowa) i tak są na uprzywilejowanej pozycji. Zdecydowanie większy problem mają właściciele równie popularnych wśród nowożeńców limuzyn i replik. Większość z tych aut nie spełnia żadnego z wymogów koniecznych do wykonywania okazjonalnego przewozu osób - nie jest rejestrowana na więcej niż 7 osób i nie kwalifikuje się do zarejestrowania, jako pojazd zabytkowy. Co w takim przypadku?
Niestety, przepisy są w tej kwestii jednoznaczne. Jeśli policja nakryje nas na "okazjonalnym przewozie osób" bez wymaganej (taksówkarskiej) licencji grozi nam kara finansowa. W myśl nowego brzmienia ustawy "wykonywanie przewozu okazjonalnego samochodem niespełniającym kryterium konstrukcyjnego określonego w art. 18 ust. 4a, z zastrzeżeniem przewozów, o których mowa w art. 18 ust. 4b karane jest grzywną w wysokości 15 tys. zł"! Albo więc funkcjonariusze drogówki przymkną oko na dziurawe przepisy, albo począwszy od 7 kwietnia, większość par chodzić będzie do ślubu piechotą...
Oczywiście wierzymy w to, że pomysłowi rodacy szybko znajdą wyjście z tej kuriozalnej sytuacji. Samochody wypożyczać można np. do sesji zdjęciowych, a dowóz pary młodej do kościoła może być jedynie gratisowym dodatkiem do takiej usługi. Szkoda tylko, że po raz kolejny to zwykli obywatele kombinować muszą, w jaki sposób poradzić sobie z dziurawym, wprowadzającym zamęt prawem, które - w teorii - powinno przecież zapewniać ład i porządek...