Nie daj się nabrać na tę sprytną sztuczkę handlarzy!

Są tacy, którzy kupując samochód sprowadzony z zagranicy, starannie go sprawdzają. Jednak często od tego, jaki pojazd kupujemy, ważniejsze bywa - od kogo. Tym bardziej, że w polskich realiach większość nabywców o faktycznym sprzedawcy nie wie nic. I popełnia przestępstwo. Posłuchajcie...

Nie daj się nabrac na sztuczki handlarzy
Nie daj się nabrac na sztuczki handlarzyINTERIA.PL

Ładna nazwa brzmi: "umowa połówkowa". Mniej elegancko, a handlarze samochodowi nie dbają raczej o poprawność polityczną, mówi się o umowach "na Niemca", "na Włocha" lub zgoła "na turasa". O co chodzi - wiadomo. W umowie, którą handlarz podsuwa nam do podpisania w momencie kupna auta, są już danego rzekomego właściciela samochodu. Właściwie kogokolwiek, ale na pewno nie faktycznego sprzedawcy, czyli tego, który inkasuje pieniądze. Pozostaje tylko wpisać dane kupującego (stąd: "umowa połówkowa", ponieważ już w połowie jest wypełniona). Wszystko po to, żeby nigdzie się nie pojawiły dane pośrednika, który działając w ten sposób chce uniknąć jakichkolwiek obciążeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej.  Od strony formalnej po prostu go nie ma.Co zyskuje nabywca? Absolutnie nic. Co traci? Na przykład możliwość dochodzenia swoich roszczeń w przypadku, gdyby okazało się, że z samochodem jest coś nie tak. (Nawiasem mówiąc nie wiem, dlaczego na taki układ godzą się kupujący. Myślę, że kluczowe są tu zdolności perswazyjne handlarza i emocje kupującego, który jest święcie przekonany, że właśnie robi najlepszy interes w życiu. A może działa słynne zaklęcie: "przecież wszyscy tak robią"? Eksperci szacują, że w taki sposób sprzedaje się w Polsce ok. 85% samochodów używanych sprowadzanych z zagranicy).

Pierwsze niebezpieczeństwo związane jest z tym, że może się okazać, że kupiony przez nas wymarzony samochód ma niejasną przeszłość: pochodzi z kradzieży, za granicą był przedmiotem niespłaconego leasingu, jest klonem jakiegoś innego pojazdu. Wtedy zapuka do nas policja, która wymarzony samochód "zabezpieczy" na swoim parkingu. Jeżeli samochód kupiliśmy od handlarza, którego widzieliśmy pierwszy raz na oczy a w umowie widnieje jakiś Helmut Schnider albo Mehmett Abdul, będący wyłącznie wytworem wyobraźni handlarza, to z pojazdem możemy pożegnać się od razu i na zawsze. Co więcej, jeśli kombinacja wyjdzie  na jaw, grozi nam odpowiedzialność karna za poświadczenie nieprawdy. Znam takie przypadki, że szczęśliwi nabywcy lądowali na prokuratorskich przesłuchaniach. Tłumaczyli potem, że o niczym nie wiedzieli, po prostu w dobrej wierze podpisali podsuniętą im umowę. Na szczęście takie sprawy są wówczas zwykle umarzane.

Inaczej jest w przypadku, kiedy kupiliśmy auto od osoby, której autentyczne dane widnieją w umowie, albo jeszcze lepiej od komisu, czyli firmy. Wynik takiej sprawy jest oczywiście trudny do przewidzenia, ale przynajmniej mamy od kogo dochodzić swoich pieniędzy.

Kolejne niebezpieczeństwo kupna samochodu od sprzedawcy typu NN, to możliwe kłopoty z odszkodowaniem ubezpieczeniowym i to zarówno w przypadku likwidacji szkody z OC sprawcy, jak i z naszego autocasco.

Zajmowałem się niedawno sprawą Opla Corsy, kupionego w Polsce od przygodnego handlarza. W umowie jako sprzedający występował oczywiście przysłowiowy Abdullach Abdullach. Pech chciał, że do wypadku doszło w momencie, kiedy samochód był jeszcze na niemieckich numerach, bo kierowca właśnie załatwiał niezbędne formalności z rejestracją na siebie. Mimo, że szkoda była likwidowana z OC sprawcy, zakład ubezpieczeń odmówił wypłaty odszkodowania, twierdząc, że poszkodowany nie potrafi wykazać "ciągłości własności" samochodu. Nie można mu zatem wypłacić odszkodowania, mimo, że nie było nawet cienia podejrzenia, że samochód może mieć nielegalne pochodzenie i na podstawie tych dokumentów zostałby bez problemu zarejestrowany. Gdyby wypadek zdarzył się już po przerejestrowaniu, odszkodowanie zostałoby pewnie wypłacone natychmiast.

Oczywiście dla ubezpieczyciela był to wymarzony pretekst, żeby wymigać się od zobowiązań. Jednak zdaniem prawników również w takim wypadku firma ubezpieczeniowa nie ma podstaw, żeby odmówić wypłaty odszkodowania, bo co ją w końcu obchodzi, skąd pochodzi samochód? W takim przypadku kluczowe znaczenie ma to, że auto kupione jest w "dobrej wierze" (rozumianej jako ściśle określone pojęcie prawnicze, a nie opis stanów psychicznych kupującego). Ale nawet jeśli sprawa przed sądem zakończy się sukcesem dla właściciela Corsy, zapewne będzie to długo trwało, kosztowało wiele nerwów i zachodu.

Podobną sprawę, ale dotyczącą ubezpieczenia AC, opisywała niedawno prasa. Pewnej pani skradziono Audi A4, pochodzące z zagranicy. Jeździła nim przez 3 lata i przez ten czas opłacała pełen pakiet ubezpieczenia, w tej samej firmie. Zakład ubezpieczeń  odmówił wypłaty odszkodowania. Dlaczego? Uznał, że formalnie pani ta...nie była właścicielem swojego samochodu. Oczywiście okoliczności nabycia były podobne jak we wcześniejszej historii: w umowie kupna sprzedaży widniały dane firmy z Frankfurtu, która w momencie kradzieży już nie istniała (o ile istniała w ogóle) a samochód został kupiony od handlarza, który kupił go od pośrednika itd. itd. Niemniej przez 3 lata użytkowania pani miała legalny dowód rejestracyjny tego samochodu, a zakład ubezpieczeń bardzo skrzętnie pobierał składki  i wówczas "niejasna własność" mu nie przeszkadzała. Ciekawe było tłumaczenie rzecznika tej firmy, który twierdził, że ani wydział komunikacji, ani agent zawierający ubezpieczenie nie mają możliwości zweryfikowania autentyczności dokumentów, na podstawie których samochód został zarejestrowany.

Zastanówmy się nad tym chwilkę. Co do urzędników to sprawa jest jasna i pisałem już o tym wielokrotnie: zarejestrują wszystko i nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Tymczasem jeśli oni nie potrafią ustalić poprawności dostarczonych dokumentów, służących do zarejestrowania samochodu, to kto i kiedy ma to zrobić? Jakie narzędzia ma do tego zwykły kierowca?

Co do agenta ubezpieczeniowego, to na pewno możliwości ma dużo mniejsze niż urzędnik. Firma ubezpieczeniowa tłumaczy, że zakłada "dobrą wiarę" ubezpieczającego. Dobrze, tylko dlaczego tę "dobrą wiarę" kierowcy przyjmuje się wyłącznie w momencie zawierania umowy, kiedy pieniądze płyną do kasy firmy ubezpieczeniowej a w momencie wypłaty odszkodowania o "dobrej wierze" nikt nie myśli i wtedy już jest ona niewystarczająca?

To w waszym dobrze pojętym interesie jest, żeby w umowie były dane podmiotu, od którego faktycznie samochód kupujecie. Jeśli zgadzacie się na wpisanie w umowę danych fikcyjnej osoby - sami pozbawiacie się możliwości dochodzenia swoich praw.

Tomasz Bodył

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas