Stanisław Lem - wielki miłośnik motoryzacji

2021 został ogłoszony Rokiem Stanisława Lema, w stulecie urodzin tego wybitnego pisarza, filozofa i wizjonera. Nie każdy wie, że autor "Cyberiady" był wielkim miłośnikiem motoryzacji.

O własnym samochodzie marzył już od 1939 r., kiedy to uzyskał prawo jazdy, po wojnie zresztą unieważnione, jak inne tego rodzaju dokumenty. Owo marzenie nabrało konkretnych kształtów dopiero po upływie niemal dwóch dekad, gdy Stanisław Lem wraz z żoną Barbarą mieli zamieszkać na Klinach. Dzisiaj to miejsce jest ludną  dzielnicą willowo-blokową, ale w połowie latach 50. XX wieku były dalekim, półwiejskim przedmieściem Krakowa. Ot, kilka domów w szczerych polach. Jedyną możliwość w miarę sprawnego dojazdu do centrum miasta, pracy, sklepu, dawał własny pojazd.

Reklama

Lem przymierzał się do kupna Simki Aronde lub choćby Moskwicza, ale ze względu na ceny wspomnianych aut było to kompletnie nierealne. W finansowym zasięgu pisarza pozostawał jedynie AWZ P70, model, będący protoplastą Trabanta, co w zasadzie mówi wszystko o jego nielicznych zaletach i znacznie liczniejszych  wadach. Wehikuł, produkowany w NRD, miał nadwozie z tworzywa sztucznego na drewnianym szkielecie i był napędzany dwucylindrowym, dwusuwowym silnikiem o pojemności 690 ccm i mocy 22 KM. Instrukcja obsługi nakazywała, by przeglądów i wymiany oleju dokonywać co... tysiąc kilometrów.

Oczywiście do nabycia takiego cuda techniki w oficjalnej sieci sprzedaży, czyli w placówkach Motozbytu, same pieniądze nie wystarczały. W PRL potrzebne było jeszcze wsparcie ze strony władzy. I Lem szczęśliwie je uzyskał... Otrzymał również zgodę na zdawanie egzaminu na prawo jazdy bez wcześniejszego odbycia kursu. Jego techniczne zainteresowania i status kierowcy sprawiły, że wkrótce stał się przewodnikiem po świecie motoryzacji dla innych literatów, m.in. Sławomira Mrożka, który też planował zakup P70.

Lem nigdy tego pojazdu nie polubił i gdy tylko było go na to stać, w roku 1959, wymienił go na lepszy model. I to jaki!

"Wybrałem z Katalogu Wartburga Coupe, bo ma Powieki na Reflektorach, Panoramiczne szyby, Hard-Top, rozkładane do spania Fotele, Luksusy, Radio, Wszystko Synchronizowane, Nowe Zawieszenie, Chromów Massę, Białe Kręgi na Oponach i ogólnie nie znaną w Polsce linię karoserii" - pisał do Aleksandra Ścibora-Rylskiego (pisownia oryginalna, cytujemy za książką Wojciecha Orlińskiego pt. "Lem. Życie nie z tej ziemi", będącą źródłem wielu zamieszczonych tu informacji).

Niestety, samochód, który dziś jest osiągającą wysokie ceny kolekcjonerską rzadkością, wyglądał efektownie, ale okazał się skarbonką bez dna. Zresztą wszystkie  samochody Stanisława Lema były ponoć bardzo awaryjne, co, jak się podejrzewa, mogło częściowo wynikać z zamiłowania pisarza do ostrej jazdy po marnych drogach.

Wartburga deluxe zastąpił inny egzemplarz tego samego modelu, aczkolwiek w wersji standardowej, ubożej wyposażonej, bez bajerów (oczywiście ekstrasów na miarę tamtych czasów). W nadziei, że sprawdzi się znana maksyma: coś, czego nie ma, nie może się zepsuć.

Po produktach z NRD przyszedł czas na pierwszy "prawdziwy zachodni" samochód -  Fiata 1800. Do nabycia w Warszawie, fabryczna nówka, ostatnia sztuka. Radość szybko przeobraziła się w koszmar. Już w drodze ze stolicy czerwona lampka zasygnalizowała gwałtowny spadek ciśnienia oleju, który po prostu... wyciekł z miski. Przez niestarannie zamontowaną przednią szybę do wnętrza auta lała się woda. Zaczęła rozłazić się tapicerka foteli, potem zepsuła się stacyjka, pojawiły problemy z rozrządem. Awaria goniła awarię...

Doświadczenia krakowskiego pisarza ze wspomnianym pojazdem z pewnością nie przyniosły chluby Fiatowi i nie stanowiły reklamy włoskiego przemysłu motoryzacyjnego. Z kolei zakupiony w 1971 r. Fiat 125p po przejechaniu 25 000 km padł ofiarą poważnej stłuczki. Został praktycznie skasowany po zderzeniu z Warszawą, "którą powoził jakiś wiejski ciołek i bez żadnej przyczyny nagle na pustej drodze jak szalony zahamował. Chociaż uderzenie nie było silne, okazało się, jak słabiutki jest ten polski fiat".

Na szczęście twórca "Solaris" otrzymywał już wówczas na tyle wysokie honoraria w obcych walutach, że mógł pozwolić sobie na kupno samochodu z naprawdę wysokiej półki. W kwietniu zasiadł za kierownicą Mercedesa i do końca życia pozostał wierny tej marce. Co nie znaczy, że na nią nie narzekał. Po roku skarżył się w liście, że Mercedesy już nie są tak solidne jak dawniej. Skąd my to znamy? A przypomnijmy - była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku...

Przykre przygody nie umniejszyły entuzjazmu pisarza dla motoryzacji jako takiej. Zresztą Stanisław Lem samochody nie tylko kochał, nimi z przyjemnością jeździł, ale też o nich pisał. Na przykład w artykule, opublikowanym w 1957 r. w tygodniku "Przekrój", tak definiował rolę indywidualnej motoryzacji w Polsce:

"Samochód, i to KAŻDY właściwie, znajdujący się u nas w prywatnym posiadaniu, służy, po pierwsze, do błyszczenia, do roztaczania pawiego ogona, do wbicia noża w serce znajomych i powolnego nim (tym nożem) obracania.

Po drugie, do niejeżdżenia tramwajami, koleją (...)

Po trzecie, do wycieczek. O tym, żeby ktoś do pracy przyjeżdżał u nas systematycznie, codziennie autem, słyszy się raczej wyjątkowo."

Pawi ogon, wbijanie noża w serca znajomych (i powolne nim obracanie), niejeżdżenie tramwajami... Po ponad pół wieku można byłoby śmiało podpisać się pod powyższą diagnozą. Obyczaje zmieniły się o tyle, że dzisiaj auto jest również powszechnie używane jako środek transportu dowożący właściciela do pracy.

Pasje Stanisława Lemam widać doskonale na przykład w relacji z podróży do Czechosłowacji. W liście do przyjaciela rozpisuje się o prędkościach, do których potrafił rozpędzić swój wóz (wtedy jeszcze Wartburga), jakości tamtejszych dróg, spalaniu, o ściganiu się z innymi kierowcami, drobnych kolizjach parkingowych itp. Na temat miejscowych atrakcji turystycznych, wrażeń ze zwiedzania Pragi, oglądanych zabytków - ani słowa! 

Na koniec warto dodać, że ostatni Mercedes Stanisława Lema - kanarkowy 280 SE, czyli klasa S z benzynowym silnikiem o pojemności 2.8 l i mocy 185 KM, kupiony w 1981 r. w Berlinie Zachodnim - w 2008 r., po śmierci pisarza, decyzją jego rodziny trafił na aukcję charytatywną. Podczas licytacji na rzecz fundacji "Mam marzenie" został kupiony, za dokładnie 50 211 zł, przez firmę z Tarnowskich Gór.

Adam Rymont

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy