"Roundabout flight in Rąbien, Poland". O tym jest głośno na świecie!

Znamy pewną kandydatkę na kierowcę, która podczas nauki jazdy polecenie instruktora: "na rondzie prosto", potraktowała absolutnie dosłownie, przejeżdżając na wprost przez wysepkę. Ponieważ jednak było to jedno z owych nowoczesnych skrzyżowań z ruchem okrężnym, których centralny punkt stanowi niewielkie wyniesienie z kostki brukowej, więc nic się nie stało. Błąd kursantki można zapewne wytłumaczyć stresem lub zwykłym gapiostwem. Dużo trudniej zrozumieć zachowanie pewnego mieszkańca województwa łódzkiego, który postanowił wykonać wspomnianą komendę - "na rondzie prosto" - w o niebo trudniejszych warunkach terenowych.

Kiedyś opowieści o takich wyczynach, jakie stały się jego udziałem, kwitowano westchnieniem: "szkoda, że nie było przy tym fotografa..." Dzisiaj, w dobie wszechobecnych smartfonów, kamerek samochodowych i ulicznego monitoringu jakiś fotograf, a nawet filmowiec, zawsze w odpowiednim czasie i miejscu się znajdzie. Dzięki temu wydarzenie, którego widownią późnym niedzielnym popołudniem stała się miejscowość Rąbień koło Łodzi, nie umknęło uwadze szerokiej publiczności. Trafiło do telewizji, zyskując rozgłos międzynarodowy i do Internetu, błyskawicznie stając się hitem. Setki tysięcy wyświetleń, mnóstwo komentarzy. Niektórzy z internautów uderzają w poważny ton, wyrażają głębokie oburzenie, domagają się dla kierowcy suzuki swifta surowej kary i dożywotniego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych. Inni czynią mniej lub bardziej subtelne odniesienia do słynnych katastrof lotniczych. Jeszcze inni dowcipkują: "Ponoć LOT jest zainteresowany przejęciem tej małej linii lotniczej"... "A Małysz mówi, że nie mamy obecnie 4-tego do drużyny"... "Jak wydobrzeje, ma robotę w SOP"...

Reklama

Autor spektakularnego skoku, znanego już w świecie jako "Roundabout flight in Rąbien, Poland", leży z urazami głowy i kręgosłupa w szpitalu. Według lekarzy przeżyje, lecz na razie stan jego zdrowia nie pozwala policji na "przeprowadzenie czynności procesowych", czyli mówiąc po ludzku: przepytanie jegomościa. W tej sytuacji trudno wyrokować co do motywów działania "lotnika". Zaczynamy jednak podejrzewać, że wypadek w Rąbieniu w gruncie rzeczy nie był wypadkiem.

Mieszkaniec województwa łódzkiego,  41-letni, a więc żaden tam lekkomyślny młokos, chciał po prostu dostarczyć w święta odrobinę rozrywki rodakom, wskutek pandemii koronawirusa zamkniętym w domach i potwornie znudzonym. Czy mógł nie zauważyć wysokiego na kilkadziesiąt centymetrów kamiennego obramowania wyspy na rondzie, do którego się zbliżał? Wykluczone. Zauważmy tymczasem, że suzuki wcale przed nim nie zwalnia! Jedzie ze stałą, dość znaczną prędkością.

Przypadek? A może wynik dokładnych wyliczeń: punktu wybicia, dynamicznych parametrów lotu, miejsca lądowania. Ktoś zapyta: no dobrze, ale skąd i po co alkohol w organizmie śmiałka, w ilości, jak wykazało badanie, 2,8 promila? Cóż, prawdopodobnie został wypity jako dodatkowe zabezpieczenie (internauta: "pijany ma dwóch aniołów stróżów") lub dla dodania odwagi. W końcu coś mogło pójść nie tak. Drzewo, nad którym przeleciał samochód, mogło okazać się wyższe niż pokazał wcześniejszy pomiar; konstrukcja garażu na terenie parafii, gdzie nastąpiło przyziemienie, solidniejsza niż się wydawało, a przez to gorzej pochłaniająca energię; mogło też nie udać się ominąć pomnika Jana Pawła II. Jako trzeba było stłumić myśl o ryzyku...

Zresztą może się mylimy? Może kierowca suzuki chciał swoim wyczynem wedrzeć się do elitarnego grona kaskaderów, specjalizujących się w samochodowych efektach specjalnych? Tylko patrzeć, jak posypią się zaproszenia do udziału w konkursach na długość skoku autem czy od organizatorów pokazów takich, jak ten sprzed kilku lat w Wilnie.

Aha, wypada dodać, że nasz bohater ma konkurentów. Należy do nich na przykład pewien kierowca z Rumunii. Każdy jednak przyzna, że wykonany przez niego skok nijak się ma do skoku zarejestrowanego w Rąbieniu...

poboczem.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy