"Polska policja ostrzega przed niebezpiecznymi breloczkami"

Ostrzeżenie, masowo rozsyłane poprzez internetowe komunikatory, brzmi naprawdę groźnie. Otrzymaliśmy je niedawno, ale dręczyło nas przeświadczenie, że już gdzieś kiedyś się z nim zetknęliśmy...

"Polska policja ostrzega przed niebezpiecznymi breloczkami do kluczy. Są one oferowane głównie na parkingach i stacjach benzynowych jako darmowy prezent. Przypięcie go do kluczy może być fatalne w skutkach. Gadżet ma wbudowany chip, który umożliwia śledzenie potencjalnej ofiary. Przestępcy podążają za posiadaczem breloczka z chipem do miejsca jego zamieszkania. Tam dochodzi do rozpoznania, i gdy tylko nadarza się okazja złodzieje dokonują włamania.  Breloczek z chipem umożliwia dokładne określenie pozycji, w której  znajduje się ofiara, więc bandyci mają pewność, że mogą spokojnie  plądrować mieszkanie. Jak informują policjanci procederem zajmują się złodzieje rumuńskiego pochodzenia. Policjanci apelują, aby pod żadnym pozorem nie przyjmować tego typu prezentów. Jest to bardzo ważna wiadomość, proszę rozesłać do znajomych, abym poinformowali swoje dzieci o tym, że nie można brać żadnych breloczków a unikniemy nieszczęścia.   P.S. Przekaż dalej swoim znajomym!  Dotyczy nie tylko kierowców samochodów, ale też motocyklistów i rowerzystów!"

Reklama

Szybka kwerenda w internecie i już wiemy, że mieliśmy rację. Wyszukiwarka pokazuje, że pierwsze przestrogi na temat wręczanych zmotoryzowanym zdradzieckich giftów pojawiły się co najmniej siedem lat temu, w 2012 r. Później powtarzały się corocznie, dodatkowo rozpowszechniane przez różnego rodzaju strony www, również te firmowane np. przez urzędy gmin. Treść w zasadzie pozostawała ta sama, chwyt z breloczkami zawsze był przedstawiany jako "nowa metoda działania złodziei", zmieniało się jedynie źródło informacji. Raz była to "polska policja", innym razem "Biuro Kryminalne Komendy Głównej Policji" (co szczególnie uwiarygodniało przekaz) lub na przykład "policjanci ze Świętochłowic". No to sprawdziliśmy na oficjalnej stronie policji, wpisując do jej wewnętrznej wyszukiwarki słowo: "breloczki". Owszem, pokazało się 11 wyników, ale żaden nie odnosił się do rzekomych policyjnych apeli w sprawie "złodziei rumuńskiego pochodzenia". Podobnie wyglądała sytuacja ze słowem "chip". Wszystko więc wskazuje, że mamy do czynienia z klasyczną, żyjącą własnym życiem i krążącą po świecie tzw. miejską legendą. Potwierdzenie, że tak jest w istocie, stanowi brak jakichkolwiek relacji osób poszkodowanych przez breloczkowych oszustów.

Miejscem akcji wielu związanych z motoryzacją miejskich legend są Stany Zjednoczone. Opowiada się tam mrożące krew w żyłach historie o autobusach-widmach, o znikających autostopowiczach, straszących na poboczach duchach ofiar wypadków drogowych. Do bardziej znanych opowieści należy ta o tajemniczej sekcie, czy też gangu, której członkowie jeżdżą nocą po mało uczęszczanych szosach z wygaszonymi światłami lub przeciwnie - z cały czas włączonymi drogowymi. Gdy ktoś zareaguje i mignie im długimi, podążają za takim nieszczęśnikiem i go mordują. Jest to ponoć zadanie inicjacyjne dla nowo przyjmowanego członka grupy. Brr...

My też zresztą mamy własną miejską motologendę. To stara, opowiadana z ucha do ucha, jeszcze przed wynalezieniem internetu, historia o czarnej Wołdze, której kierowca, a może pasażerowie porywali dzieci. Pamiętacie? Was też straszono kiedyś czarną Wołgą?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy