O "bredniach Zientarskiego"

Przeczytałem Pańskie artykuły na temat bredni Zientarskiego oraz odpowiedzi na tamten artykuł. (*)

article cover
INTERIA.PL

Powiem szczerze, że po przeczytaniu tego pierwszego artykułu jeszcze nie byłem w stanie się z Panem zgodzić, choć rozumiałem Pańską argumentację i przyznam, że miała sens. Sam do tej pory wyznawałem zasadę, że Polacy nie kupują nowych samochodów, bo ich nie stać i mocno się tego trzymałem.

Wszystko jednak uległo zmianie, gdy przeczytałem drugi artykuł. Tym tekstem idealnie Pan uzupełnił wszystko to, czego brakowało w tym pierwszym. Innymi słowy rozwiał Pan resztę moich wątpliwości w odniesieniu do pierwszego artykułu.

Sam jeżdżę obecnie cztero letnim samochodem (kupionym jako dwuletni), którego zakup prawie przekroczył możliwości finansowej mojej i mojej wtedy przyszłej żony. Jest to samochód z silnikiem diesla spełniający również normę Euro 3. Wiele razy, gdy "bieda" zaglądała nam do drzwi, zastanawiałem się, czy dobrze zrobiliśmy kupując ten samochód. Pomijając fakt, że po niedawnych narodzinach dziecka okazało się, że ciężko będzie wybrać się nim we trójkę na wakacje. ;) Ok., ale odbiegłem od tematu.

Chodzi o to, że po przeczytaniu Pańskich artykułów zdałem sobie sprawę, że koszty zakupu/kredytu itp. to nie wszystko. Warto wziąć pod uwagę również koszty eksploatacji i nie chodzi mi tu o planowe przeglądy, tylko opinię o awaryjności tego modelu, gwarancję producenta itp.

Wcześniej zastanawiałem się, że gdybym kupił dwu-trzykrotnie starsze auto, to wydałbym na nie znacznie mniej. I tu właśnie zrobiłbym błąd. Mój samochód jeździ kompletnie bezawaryjnie. Jak go kupiłem miał jeszcze rok gwarancji, która w sumie przydała się tylko do wymiany przeciekającej lampy tylnej. Poza tym absolutnie nic się z tym autem nie dzieje.

Oczywiście zawsze się tym pocieszałem, gdy zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem nie kupując samochodu starszego, ale tańszego. Dopiero jednak Pańska argumentacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że jednak dobrze zrobiłem. Auto jest w idealnym stanie technicznym, nie boję się kontroli drogowych, a tym bardziej przeglądów rejestracyjnych. To samo jest z wyjazdami za granicę. Tutaj też nie drżę na widok patrolu drogówki. Kto wie, co by było z autem tańszym, ale starszym.

Inna sprawa, to sama idea podatku ekologicznego. Osobiście uważam, że koniecznie powinien być on uzależniony od stanu technicznego pojazdu, a w żadnym wypadku od jego wieku. Jak widać po stopce niniejszej wiadomości, pracuję u dealera Toyoty. W głowie się nie mieści w jakim stanie potrafią być samochody trzy-cztero letnie użytkowane przez firmy. Czasem aż strach się dotknąć do czegoś we wnętrzu, żeby nie złapać jakiejś bakterii, zaś wtryski silnika błagają o eutanazję. Nie wspomnę już o zawieszeniu i układzie kierowniczym. Szczerze mówiąc ponad pełnoletni VW Scirocco jednego z mechaników jest w lepszym stanie, niż kilkuletnie auto flotowe jednej z firm, które obsługuje nasz serwis.

To sprawia, że sama idea podatku ekologicznego nie jest zła, ale musi być wprowadzona z głową. Trzeba też użyć odpowiedniej argumentacji, by przekonać ludzi, że zakup nowego lub prawie nowego samochodu ma naprawdę ekonomiczny sens, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać inaczej.

W razie czego służę bogatą wiedzą na temat tego, jak się użytkuje samochody służbowe w Polsce oraz, z racji obsługiwania masy klientów, na temat całego przekroju podejścia Polaków do samochodów, ich zakupu oraz traktowania. To tak na marginesie, gdyby chciał Pan napisać kolejny artykuł z tej serii.

(Marek W. Bucyk. Doradca ds. Sprzedaży Samochodów Nowych)

(*) - list do redakcji.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas