Czopik: Kubica a sprawa polska

To, że Robert Kubica wielkim sportowcem jest, nie ulega wątpliwości. Jeśli jego kariera będzie się rozwijała w takim tempie, wkrótce popularnością dorówna Adamowi Małyszowi. A może nawet go prześcignie.

Patrząc na to, co przy okazji bycia sławnym wycierpiał dotąd nasz eksportowy skoczek, nie wiem, czy jest to powód do zadowolenia. Myślę jednak, że Robert jest w nieco lepszej sytuacji, gdyż większość roku spędza na torach wyścigowych i na podróże do Polski najzwyczajniej w świecie ma mało czasu. W związku z tym nikt nie zagląda mu do talerza, kieszeni, sypialni i czego tam jeszcze.

Swoją drogą te narodowe wybuchy euforii spowodowane międzynarodowymi sukcesami Polaków to dla mnie jasny dowód na mizerię naszego sportu. Przeciętny kibic nie ma właściwie wyboru, dlatego czepia się każdej sposobności do przeżycia chwil prawdziwej satysfakcji - czy nie jest tak, że zanim nastał Małysz skokami narciarskimi interesowali się redaktorzy Miklas z Szaranowiczem i garstka odbiorców Eurosportu?

Reklama

Jeszcze bardziej jaskrawym przypadkiem jest kariera Roberta Kubicy. Już teraz dorobił się on statusu gwiazdy, serwisy sportowe zaczynają się od relacji z Formuły 1, co sprytniejsi korzystając z koniunktury zasypują nas wszelkiej maści gadżetami związanymi z fabrycznym kierowcą teamu BMW Sauber.

Ręka w górę kto wie, że sensacyjny debiutant z Polski w swojej drodze do elity najlepszych kierowców świata praktycznie niczego nie zawdzięcza swojej ojczyźnie? Pierwsze sukcesy małego Roberta w mistrzostwach Polski to, oprócz jego wybitnego talentu, efekt determinacji i pełnego zaangażowania ojca.

Pamiętam, jak pojawiał się na jednym z krakowskich torów gokartowych. Bywalcy tego miejsca z podziwem przyglądali się jego postępom. Później był wyjazd z kraju, w którym nie miał żadnych możliwości rozwoju i mozolna droga na szczyt.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co już zdołał osiągnąć mój sportowy kuzyn (rajdy naprawdę nieco różnią się od wyścigów). Znaleźć się w tak doborowym towarzystwie jedynie dzięki własnym umiejętnościom (w przeciwieństwie do wielu, którzy właściwie kupili sobie miejsce w zespole) to wyczyn niebywały. Nie byłoby to możliwe, gdyby Kubica nie wpadł w ręce ludzi, którzy się na nim poznali. Nasi się nie poznali...

Z drugiej strony, gdyby się zastanowić, czy są jacyś NASI, to nasuwa się jedna odpowiedź: nie ma! Bo przecież nie można brać pod uwagę panów z Polskiego Związku Motorowego, którzy zawsze zajęci byli tylko swoimi sprawami...

Tomasz Czopik

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy