Ubezpieczenie. Wyłudzenie pieniędzy kusi również... pieszych

Dlaczego drożeją ubezpieczenia komunikacyjne? Jedną z przyczyn podwyżek cen polis OC i AC jest plaga wyłudzeń odszkodowań. W 2015 r. ich wartość szacowano na 140 mln zł. Sposobów jest wiele: na wyimaginowaną kolizję, celowo spowodowaną stłuczkę, sfingowaną kradzież itd.

Corocznie notuje się setki, jeżeli nie tysiące takich przypadków.  Oszukańczym procederem zajmują się pojedynczy kierowcy, jak i wyspecjalizowane, przestępcze gangi. Okazuje się jednak, że wizja łatwo i szybko zarobionych pieniędzy kusi również... pieszych.

Oczywiście w ich przypadku metody bywają inne, subtelniejsze i niekoniecznie ukierunkowane na firmy ubezpieczeniowe.

Wyobraźcie sobie samochód, jadący przez senne, wydawałoby się, miasteczko czy wieś. Ni stąd ni zowąd na drogę wkracza przechodzień i zatrzymuje się przed maską auta. Kierowca hamuje i jest przekonany, że nic złego się nie stało. A może się myli? Pieszy bowiem jak rażony piorunem pada na jezdnię i zwija się z bólu. Od razu pojawiają się "świadkowie wypadku". Krzyczą: "potrąciłeś człowieka!", szarpią za drzwi samochodu, chcą sami wymierzyć  "sprawcy" sprawiedliwość. Ten, skrajnie zdenerwowany, nie wie co robić. Powinien wezwać pogotowie ratunkowe i policję, ale wtedy "ofiara" wstaje, otrzepuje się i, co prawda wciąż mocno się krzywiąc oraz utykając, proponuje inne rozwiązanie. Oto jest gotowa zapomnieć o całym zdarzeniu, jeżeli otrzyma stosowną gratyfikację finansową. W jakiej wysokości? To już zależy od okoliczności, aktualnych potrzeb "potrąconego" i jego kolegów, oceny zamożności i stopnia zestresowania nieszczęsnego kierowcy. Gdy ten, w poczuciu odpowiedzialności, upiera się, by dzwonić na numer 112, całe towarzystwo błyskawicznie się ulatnia.

Reklama

Rzecz jasna nikt nie jest samobójcą i upatruje sobie samochody jadące odpowiednio wolno. Dba również o zachowanie bezpiecznej odległości od zbliżającego się pojazdu, aby broń Boże faktycznie nie doznać jakiejś krzywdy. A co, gdy auto zatrzyma się na tyle wcześnie, że o żadnym potrąceniu nie może być mowy? Wtedy można przejść te kilka kroków, kopnąć w zderzak samochodu i dopiero wtedy  wykonać efektowny pad. Jest spora szansa, że przerażony kierowca nie zauważy owego sprytnego manewru.

W ubiegłym roku głośno było o incydencie, do którego doszło w Sieradzu, na ulicy objętej tzw. strefą zamieszkania, gdzie piesi mają bezwzględne pierwszeństwo, a dopuszczalna prędkość pojazdów jest ograniczona do 20 km/godz.

Przed maskę samochodu, kierowanego przez młodego przedsiębiorcę, wparował przechodzień i został dotknięty zderzakiem, co zinterpretował jako potrącenie. Później okazało się, jest mieszkańcem okolicy i wraz z sąsiadami stara się dyscyplinować "piratów drogowych". Doszło do przepychanek. Kierowca zarejestrował przebieg zdarzenia kamerką pokładową i zamieścił nagranie w sieci, twierdząc, że pieszy działał celowo i usiłował wyłudzić odszkodowanie. Sprawa trafiła do sądu, który wydał iście salomonowy wyrok: uznał winę obu stron, zgodnie zresztą z wnioskiem policji.  

Niedawno policjanci z Wrocławia zatrzymali dżentelmena, który na jednej z tamtejszych ulic wbiegł na jezdnię i wskoczył na maskę nadjeżdżającego samochodu, poważnie ją uszkadzając. Następnie groził kierowcy. Być może zachowanie wspomnianego przechodnia też mogłoby być uznane za próbę wyłudzenia odszkodowania, gdyby nie drobny szczegół: w jego krwi stwierdzono obecność ponad 2,6 promila alkoholu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy