Sposób na fotoradary. Ktoś dokonał wstrząsającego odkrycia

Ulgi podatkowe i inne zachęty finansowe? Perspektywa taniej eksploatacji? Darmowe parkowanie w płatnych strefach, prawo do korzystania z buspasów, możliwość ignorowania zakazów wjazdu dla pojazdów spalinowych? Mile łechcące próżność poczucie przynależności do elity, wyjątkowo troszczącej się o czystość powietrza, zaniepokojonej losami niedźwiedzi polarnych i pozostałych ofiar globalnego ocieplenia? Nie, do istotnego wzrostu zainteresowania samochodami elektrycznymi mogą doprowadzić wiadomości takie, jak ta, która ostatnio przemknęła przez polskie media...

Ktoś dokonał wstrząsającego odkrycia i doniósł o nim dziennikarzom: hulaj dusza, piekła nie ma! Fotoradary nie imają się aut z napędem elektrycznym! Wehikułem na prąd można jeździć z dowolną prędkością. Zupełnie bezkarnie, ile fabryka dała.

Dzieje się tak z powodu pewnej adnotacji w dowodach rejestracyjnych "elektryków". Otóż w rubryce, informującej o pojemności silnika, widnieją tam kreski, co ma uniemożliwiać identyfikację pojazdu przez system automatycznej obsługi fotoradarów i wystawienie mandatu kierowcy, sprawcy wykroczenia. Co prawda przedstawiciel Inspekcji Transportu Drogowego szybko zapewnił, że wszystkie samochody są traktowane jednakowo, niezależnie od rodzaju napędu,  odezwali się też właściciele samochodów elektrycznych, którzy mandaty za przekroczenie prędkości jednak otrzymali, jednak sensacyjna wieść w zmotoryzowanym narodzie rozeszła się lotem błyskawicy. A sprostowań i dementi, jak wiadomo, prawie nikt nie czyta.

Reklama

Kierowcy z ciężką nogą nie od dziś szukają sposobu na uniknięcie wpadki. Popularnością cieszą się antyradary, radia CB, nawigacje i aplikacje, ostrzegające przed policyjnymi "suszarkami" i przypominające o obecności stacjonarnych mierników prędkości. W Internecie można natknąć się na reklamy, zachwalające cudowne pasty i spreje. Pokrycie nimi tablicy rejestracyjnej sprawia rzekomo, że numery auta są nieczytelne dla urządzeń elektronicznych. Co pewien czas pojawiają się doniesienia o wynalazkach, w rodzaju zasłaniających rejestracje roletek, obsługiwanych przez kierowcę za pomocą pilota. Wciąż spotyka się samochody z płytkami CD, dyndającymi przy lusterkach wstecznych. Mimo wielokrotnego wyjaśniania, że to kompletna bzdura, niektórzy wierzą, iż srebrny krążek oślepia fotoradary. Podobnie jak specjalna, montowana w autach lampa błyskowa.

Stereotypy, "legendy miejskie", pospolite oszustwa... Dlatego w tym miejscu warto wspomnieć o jedynym naprawdę wiarygodnym i do tego całkowicie legalnym triku, który doskonale chroni przed karą za przekroczenie dopuszczalnej prędkości. Powszechnie znanym, aczkolwiek rzadko, niestety, stosowanym.

 Ostatnio przypomniała o nim na swoim fejsbukowym profilu jednostka francuskiej żandarmerii z departamentu de l'Oise, prosząc o jak najszersze udostępnianie.

A oto niezawodny, uniwersalny, działający w każdym kraju i w przypadku dowolnego pojazdu sposób na fotoradary w trzech prostych krokach (podajemy go w tłumaczeniu za pl.newsner.com):

"Dobrze przyjrzyj się znakom informującym o ograniczeniu prędkości. Liczba znajdująca się na znaku, to maksymalna prędkość, z jaką możesz się poruszać. Niezależnie od tego, czy idziesz pieszo, jedziesz na rowerze, czy samochodem.

1.Spróbuj zlokalizować licznik w swoim samochodzie. Zazwyczaj znajduje się on na desce rozdzielczej, gdzieś naprzeciwko siedzenia kierowcy. Licznik posiada wskazówkę, która wskazuje określoną liczbę, informując w ten sposób, z jaką prędkością porusza się w danym momencie pojazd. W nowszych samochodach prędkość jest czasem wyświetlana elektronicznie na niewielkich wyświetlaczach, znajdujących się na desce rozdzielczej za kierownicą.

2.Ten punkt jest ostatni, ale zarazem najtrudniejszy. Dostosuj swoją prędkość do wartości widniejącej na znaku. Ze zdziwieniem odkryjesz, że ani policja, ani radary, nie będą w stanie zmusić cię do zapłacenia choćby grosza za przekroczenie prędkości, jeśli nie będziesz poruszać się szybciej, niż wskazuje na to liczba na znaku."

Spróbujcie, a przekonacie się, że to naprawdę działa! 

Roman Adamowski

        

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy