Porysował mi auto i co?

Piszę do Was, bo mam wrażenie że jednak żyjemy w kraju, który został nazwany przez jednego z naszych włodarzy "dzikim krajem". Bezsilność policji i prokuratury jest dla mnie zaskakująca, a długość załatwiania prostych czynności przyprawia o kolejne siwe włosy na głowie.(*)

Mieszkam w jednym z dużych miast, w bloku a samochód trzymam pod blokiem. Celowo kupiłem auto, które nie rzuca się w oczy, by nie kusić złodziei znaczkiem jakiegoś niemieckiego koncernu.

Po kilkuletnim zamieszkiwaniu właśnie w bloku w spokojnej okolicy, na prawym boku pojawiła się rysa. Rysa głęboka, nieprzypadkowo zrobiona. Pomyślałem, że to jakiś łobuz przechodził, przerysował sobie, bo miał taki kaprys. OK, naganne ale nie raz takie historie słyszałem.

Zgłosiłem do ubezpieczenia, otrzymałem jakąś tam kasę na malowanie (te kwoty z ubezpieczeń tez by wymagały solidnego artykułu).

Reklama

Po dwóch tygodniach znów się pojawiła rysa, potem następna i następna. Tym razem się zawziąłem, postanowiłem wyczekać osobnika. Zacząłem nagrywać nocki. Bez rezultatu, a ryski nowe powstawały.

Mniej więcej w połowie stycznia, wróciłem około 17 z pracy, a około 18.30 żona pojechała na zakupy. Parkując pod marketem zauważyła duuużo większe rysy niz były. Okazało się że sprawca nie działał w nocy, ale w godzinach popołudniowych, wtedy kamery nie włączałem - niestety.

Gość urwał tylną wycieraczkę i do blachy porysował 8 elementów. Pojechałem więc na policje i zgłosiłam fakt. Zgłoszenie trwało ponad dwie godziny, dokładne opisy kształt rys itd. Około 22 wróciłem do domu z silnym postanowieniem, że nagrywać będę cały czas postoju auta, a nie od momentu położenia się do łóżka czyli po północy.

Poprosiłem żonę, żeby spojrzała na auto, a ja zgrywałem materiał z poprzedniej nocy na komputer. Zgrywanie trwa około 40-60 min, więc żona z moją mama stanęły przy oknie i sobie rozmawiały, gdy się pojawił gość. Jakie było nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy dobrze znaną nam postać sąsiada z bloku obok z psem ! Dorysował na moim i podszedł do auta obok i również zostawił kilka "szlaczków", po czym próbował urwać wycieraczkę nowej ofiary, ale mu się nie udało. Poszedł dalej na spacer z psem.

Wezwaliśmy policję, ja wskoczyłem w byle co, żeby za gościem iść. To był styczeń, dość obficie padał śnieg. Policja przyjechał faktycznie szybko, oficer operacyjny bez zbędnych formalności, będąc ze mną w stałym kontakcie przysłał patrol.

Niestety, sąsiad chyba zauważył zamieszanie i czmychnął szybko do domu. Ja jeszcze widziałem do której klatki wchodził i jak pojechaliśmy radiowozem, to jeszcze były świeże ślady człowieka i psa w obficie padającym śniegu.

Ponieważ nie wiedziałem pod którym numerem mieszka ów sąsiad (znałem go jedynie z przechodzenia obok, gdy chodził na spacer z psem), a godzina była po 22, policja nie chciała wejść, pytać ludzi z bloku gdzie mieszka ów amator malujący na lakierze samochodowym.

Zapomniałem jeszcze wspomnieć o psie, który jest bardzo charakterystyczny. To kundel, wysokości owczarka niemieckiego, może ciut niższy, a postura "kałkaza" z dłuższą sierścią o dwukolorowym zabarwieniu i zakręconym ogonem zadartym do góry i przekrzywionym trochę na bok. Naprawdę ładny i grzeczny pies, zwracający uwagę. Także ja i moja żona nie mamy wątpliwości co do tego, kto to był.

Znów pojechałem na komisariat, znów złożyłem długie zeznania. Policja namierzyła i zidentyfikowała gościa bardzo szybko. Następnego dnia mieli go zatrzymać. Rano poinformowałem właściciela drugiego zniszczonego auta o zajściu i osobie, która to zrobiła - on również zgłosił to na policję. I co? I nic. Dzień po zajściu dowiedziałem się, że nie ma podstaw do zatrzymania i wezwanie wysłano pocztą. I to tyle z dynamicznie rozwijającej się sytuacji. Teraz ruszyła machina biurokratyczna.

Gość oczywiście się nie przyznał, coś mówił że był w inny mieście, co później się nie potwierdziło. Policja przesłała sprawę do prokuratury, prokuratura na policję i tak się ciągnie ta sprawa. Widziały zajście trzy osoby, niestety spokrewnione ze sobą, dwie bez mrugnięcia okiem wskazały sprawcę. To wszystko nic. Wg prawników to nie są dowody. Nadal nagrywam auto, gdy stoi pod oknem, naiwnie wierząc że znów gość coś zrobi, a sąsiad wychodząc na spacer z pieskiem najpierw patrzy się w okna nasze, a jak przechodzi koło samochodu, to sugestywnie podnosi ręce do góry.... ech.

Mało tego, facet jest czynnym aktorem i pięknie i przekonywująco potrafi mówić, więc podobno jest szanowanym sąsiadem. I cóż z tego, że wiem kto zniszczył mój samochód, w świetle prawa jestem bezsilny. Dziki kraj.

(*) List czytelnika p>

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prokuratura | żona | Auta | policja | auto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama