Po apelu policji o podwyżkę mandatów. Kto za, kto przeciw?
Informacja o inicjatywie policji, która "zwróciła się do ministra spraw wewnętrznych o rozważenie podwyżki mandatów" za wykroczenia drogowe wywołała, jak można było tego oczekiwać, burzę.
Bardzo wielu internautów ogranicza się do zwyczajowego pomstowania na wszelkie służby porządkowe, polityków, premiera, rząd itp.
Są też jednak komentarze rzeczowe i konkretne propozycje. Wśród nich powtarza się postulat powiązania wysokości mandatów z wysokością dochodów karanego, tak jak robi się to na przykład w krajach skandynawskich, skąd od czasu do czasu napływają wiadomości o horrendalnych, idących w dziesiątki tysięcy euro, grzywnach płaconych przez tamtejszych milionerów za zbyt szybką jazdę samochodem, zlekceważenie czerwonego światła na skrzyżowaniu itp.
Zdaniem pomysłodawców, tak jest sprawiedliwie, bo kara za ten sam występek powinna być jednakowo dotkliwa dla wszystkich, niezależnie od ich statusu społecznego czy majątkowego, a przecież takie powiedzmy 500 zł to dla prezesa banku nie warta zaprzątania sobie głowy drobnostka, a dla człowieka zarabiającego miesięcznie minimalną krajową poważny cios finansowy.
Niby prawda, ale jednak nasuwają się wątpliwości. Pierwsza natury techniczno-organizacyjnej. Uzależnienie wysokości mandatów od dochodów karanego wymagałaby wyposażenia policji w urządzenia umożliwiające natychmiastowy wgląd w zeznania podatkowe przyłapanego na wykroczeniu delikwenta. Jak to zrobić w kraju, który od wielu lat nie potrafi stworzyć sprawnego systemu elektronicznej informacji w ochronie zdrowia, zinformatyzować urzędów, sądów? Czy terminale, zapewniające stałą łączność z archiwami urzędów skarbowych powinni otrzymać wszyscy policjanci, bo wszak wszyscy też mogą kontrolować na drodze kierowców, czy tylko drogówka? A może tylko załogi radiowozów z wideorejestratorami? Jak zapewnić szczelność takiego systemu? Uchronić się przed sytuacją, że byle posterunkowy z miejscowości X opowiada wszem i wobec, aczkolwiek oczywiście w tajemnicy, co wyczytał w PIT lokalnego bogacza?
A może dla oszczędności zamiast twardych danych z zeznań podatkowych wystarczałoby oświadczenie kierowcy? "No to proszę się przyznać, panie Jacku, ile pan zarabia...". Śmiechu warte...
W Polsce miliardy złotych przepływają poza wiedzą fiskusa, w szarej strefie. Niedawno szukaliśmy fachowca od pewnych prac remontowych. Ten z najlepszymi referencjami, polecany przez znajomych, przyjechał na spotkanie najnowszym modelem luksusowego SUV-a, kosztującym grubo ponad 200 tys. zł. Na wstępie oświadczył, że owszem, może podjąć się wykonania roboty, lecz najwcześniej za pół roku, gdyż wcześniej wszystkie terminy ma już zajęte. Rachunków nie wystawia, bo choć zatrudnia paru ludzi, rzecz jasna na czarno, to firmy nie zarejestrował, bowiem mu się to "nie kalkuluje".
Gdyby, po wprowadzeniu sugerowanych zmian, jadąc swoim nowiutkim audi został zatrzymany za przekroczenie dopuszczalnej prędkości, jako człowiek oficjalnie pozostający bez stałego zatrudnienia zapłaciłby mandat według najniższych stawek, przewidzianych dla bezrobotnych. I gdzie tu sprawiedliwość.
A co ze zmotoryzowanymi studentami? Rolnikami, zgodnie z obowiązującym prawem w ogóle nie płacącymi podatku dochodowego? Drobnymi przedsiębiorcami od lat "jadącymi na stratach"? Pełnoletnimi dziećmi zamożnych tatusiów? Nie pracującymi żonami bogatych biznesmenów, pozostającymi ze swoimi mężami w separacji? Członkami zorganizowanych grup przestępczych, rzekomo utrzymującymi się wyłącznie z renty babci?
Oczywiście można przyjąć, że ludzie o zerowych lub niskich dochodach, niezależnie od stanu faktycznego, płacą mandaty w podstawowej wysokości, według aktualnego taryfikatora. Oznaczałoby to jednak, że wyższe stawki uderzyłyby tylko w tych, którzy uczciwie przyznają się do większych zarobków i równie uczciwie odprowadzają od nich podatki. Znowu zatem wyszliby na frajerów.
Trzeba również pamiętać, że każda podwyżka mandatów zwiększa skłonność do korupcji. Kiedy masz za popełnione wykroczenie zapłacić 100 zł, machasz ręką i płacisz. Kiedy w grę wchodzi 1000 zł - zaczynasz kombinować. Policjant nie złakomi się na zaoferowane mu 20-30 zł. Gdyby do jego kieszeni miało wpaść 500 zł - pokusa rośnie. Kwoty łapówek wzrosłyby jeszcze bardziej, jeśli zostałby spełniony dodatkowy postulat policji, dotyczący odbierania prawa jazdy piratom drogowym, w szczególnie drastyczny sposób naruszający przepisy ruchu.
I bez tego zresztą polska policja ma opinię mocno skorumpowanej. Nasi znajomi kierowcy z Litwy twierdzą, że przejeżdżając przez nasz kraj nigdy nie płacą mandatów. Po prostu wożą ze sobą kilka banknotów o nominale 20 euro i to zazwyczaj wystarcza. Podobno nie brakuje uczynnych funkcjonariuszy, który w razie braku gotówki, chętnie podwożą zatrzymanego kierowcę do najbliższego bankomatu.