Od sportu po terror, czyli czy rowerzyści to terroryści?

Masa Krytyczna - nieformalny ruch społeczny, polegający na organizowaniu spotkań maksymalnie licznej grupy rowerzystów i ich wspólnym przejeździe przez miasto. Spotkania te odbywają się pod hasłem "My nie blokujemy ruchu, my jesteśmy ruchem" i mają na celu zwrócenie uwagi władz i ogółu społeczeństwa na zwykle ignorowanych rowerzystów.

Masa krytyczna w Warszawie / Fot: Robert Zalewski
Masa krytyczna w Warszawie / Fot: Robert ZalewskiAgencja SE/East News

(Definicja za Wikipedią)

Nie cierpię tłumu. Boję się go. Nie rozumiem fenomenu radykalizowania się ludzi, którzy się zbiorą w jakąś grupę. Nawet w najlepszych zamiarach, z najbardziej humanitarnymi hasłami. Wszystko mi się kojarzy z tymi, którzy wyzwalali robotników z okowów krwiopijców, by po krótkim czasie zniewolić wszystkich pod wspaniałymi hasłami, lub przywracali poczucie wartości narodowi, by za chwilę naród ten jeszcze bardziej upodlić, i skłonić do mordowania innych narodów.

Że zbyt odległe nawiązania? Czy ja wiem?

Wśród podnoszonych przez Masę Krytyczną i jej organizatorów haseł jest i to przytoczone w definicji, i inne, wzywające do poszanowania, do ochrony, do brania pod uwagę. Pamiętam, że na początku rzeczywiście tak było, rowerzyści tworzący Masę po raz pierwszy, byli poruszająco idealistyczni, niczym sufrażystki przykuwające się do bram i latarń, zwracające uwagę na traktowanie kobiet, jak socjaliści, ginący z rąk carskich siepaczy, zwracający uwagę na nieludzkie warunki pracy wyzyskiwanych robotników, jak Joanna Krupa rozbierająca się w obronie zwierząt.

Tak było na początku. Na początku był to rzeczywiście ruch społeczny, z którego hasłami się mogłem swobodnie solidaryzować, jako że sam kiedyś sporo jeździłem na rowerze i wiem, jak dalece jest to niebezpieczne ze względu na brutalne, chamskie zachowania kierowców samochodów.

O co walczą teraz?

Ale - jak mówię - na początku. Ale ostatnio porównania z tzw. ruchem robotniczym czy tzw. obrońcami zwierząt oraz tzw. ekologami, czy - by pójść dalej - z ruchami (powiedzmy delikatnie) narodowowyzwoleńczymi, wszystkie te porównania nasuwają mi się same. Na polskich drogach od dawna zanikają takie zachowania, z jakimi walczyła początkowa Masa Krytyczna, ale ona dalej z nimi walczy. I co ciekawe, im bardziej wroga nie ma, tym bardziej Masa z nim walczy. Zmieniono nawet Kodeks Drogowy tak, że rowerzyści stali się najbardziej chronionym dobrem na polskiej drodze, a Masa Krytyczna dalej walczy, by zauważono rowerzystów.

Sądzę, że nie tylko mnie nasuwają się skojarzenia z ceremonialnym, demonstracyjnym zwalczaniem wyzyskiwaczy klasy robotniczej, kiedy już najstarsi górale zapomnieli, iż kiedyś ktoś taki był. Albo ze stałym wzrostem liczebności szeregów Bojowników o Niepodległą Polskę, jak kiedyś o Wolność i Demokrację. I nowymi akademiami ku czci, i ciągłym wskazywaniem nowych wrogów, którzy się sprytnie ukryli.

Nic nie straciło na prawdziwości stwierdzenie, że "Walka o pokój" jest jak gwałcenie dla dziewictwa.

Co daje paraliż miasta?

Wszystkie te smutne myśli spowodował u mnie paraliż stolicy, jaki wywołała ostatnia Masa, walcząca o uznanie praw rowerzystów do bezpiecznego poruszania się po mieście na dwóch kółkach. I w tym celu na kilka godzin zablokowali spory kawał Warszawy, łamiąc wszelkie ustalenia dotyczące zgromadzeń, zajmowali całą szerokość wszystkich jezdni, a także chodniki i trawniki, hałasując niemiłosiernie i uniemożliwiając mieszkańcom normalne życie. Ba! Uniemożliwiając nawet innym, niezrzeszonym rowerzystom normalne funkcjonowanie, takie bez dokumentów organizacyjnych. Bo wszyscy mają świętować, a wrogowie się bać.

A teraz aktywiści Masy domagają się Bóg wie jakich kar dla nieszczęśnika, który śmiał mieć w nosie ich demonstrację, bo musiał gdzieś dojechać natychmiast, i przepchnął się samochodem przez rozwydrzoną i niechcącą słuchać żadnych wyjaśnień tłuszczę.

Masa Krytyczna osiągnęła tym samym poziom obchodów 1-majowych, obchodów zwycięstwa Rewolucji Październikowej, ale też czcicieli triumfu Solidarności, zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią, pielgrzymki na Jasną Górę itp. Bo z każdej z tych okazji czyniło się kiedyś lub czyni się dziś w Polsce taką samą szopę, tak samo wymuszoną uroczystość, której "radosnej atmosferze" musi - bezdyskusyjnie MUSI - poddać się absolutnie każdy. Również ci, dla których to żadna okazja do radości lub ci, którzy mają akurat coś zupełnie innego, a naprawdę ważnego do zrobienia.

Ale wtedy - wtedy masa (Masa też) ma po prostu kolejnego wroga. Bo jak są Obchody, to nie ma nic ważniejszego. Jak uważasz, że coś jest ważniejsze od urodzin Wodza, od rocznicy Rewolucji, od pielgrzymowania - czyli generalnie od głoszenia miłości bliźniego za wszelką cenę, nawet kosztem życia lub zdrowia owego bliźniego, to twoja wina, twój wybór. Już my cię zmusimy, żebyś też miłował bliźniego swego, uniemożliwiając mu normalne funkcjonowanie.

A ja nie chcę.

(Wiem, że nie jestem sam w tym niechceniu, ale nie chciałbym również, by tak samo myślący w jakikolwiek sposób się organizowali. Bo jeszcze się okaże, że za rok-dwa będziemy blokować centrum Warszawy, demonstrując nasze niechcenie? Znaczy - demonstrować nasz sprzeciw wobec demonstracji? Będziemy gwałcić dla dziewictwa? Nie chcę!)

Maciej Pertyński

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas