Nowa metoda złodziei - "na lusterko"

Media społecznościowe ostrzegają przed nowym sposobem naciągania kierowców. Chodzi o tzw. metodę „na lusterko”. W jaki sposób bronić się przed oszustami starającymi się wyłudzić od kierowców pieniądze?

Sam sposób działania jest bardzo prosty (by nie powiedzieć prostacki) i bezczelny. Cwaniaczki (w aucie najczęściej podróżują dwie osoby, by zapewnić sobie ewentualnego świadka) wyszukują swoją ofiarę w tłumie aut (najczęściej są to np. jadące samotnie młode kobiety) i przystępują do akcji. Kierowca - mrugając światłami i trąbiąc - stara się zwrócić uwagę ofiary i gestami zachęca ją do zatrzymania. Zdezorientowana ofiara informowana jest następnie, że kilka minut wcześniej uszkodziła lusterko/drzwi/nadkole "zatrzymującego" ją pojazdu.

Reklama

"Poszkodowani" - często krzykiem - starają się zmusić ją do zapłacenia "zadośćuczynienia" lub podpisania oświadczenia, w którym przyznaje się do spowodowania kolizji.

Chociaż scenariusz wydaje się szyty grubymi nićmi, niepewne siebie ofiary, z niewielkim doświadczeniem za kierownicą, dają się nabrać. Jak zachowywać się w takiej sytuacji?

Po pierwsze - nie należy wdawać się w dyskusję. Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to sięgnąć po telefon komórkowy i wykonać zdjęcia zarówno pojazdu, jak i samego kierowcy, który nas zatrzymał. Jeśli ten jest absolutnie pewien naszej winy, bez oporów, dzwońmy po policję na numer alarmowy 112.

Na wstępie poinformujemy dyżurnego o okolicznościach zdarzenia, podajmy też dane uczestniczącego w "kolizji" samochodu (marka, model, nr rejestracyjny). Ważne, by po przybyciu policji zaznaczyć, że to my prosiliśmy o interwencję, i że KATEGORYCZNIE nie przypominamy żadnego kontaktu pomiędzy pojazdami. Poprośmy też funkcjonariusza o dokładne oględziny każdego z aut. Skoro uszkodziliśmy czyjś pojazd, na naszym musiały pozostać odpowiednie ślady...

Z reguły już sam telefon pod numer alarmowy może rozwiązać problem. Poszkodowani znikną tak niespodziewanie, jak się pojawili. Dlatego właśnie ważne jest, by zwracać uwagę na szczegóły dotyczące zatrzymującego nas pojazdu.

Jeśli nawet - dysponując "podstawionym" świadkiem oszust będzie starał się przekonać funkcjonariusza do swoich racji - nie jesteśmy jeszcze na przegranej pozycji. Podstawą jest ODMOWA przyjęcia mandatu i skierowanie sprawy na drogę sądową. To da nam czas na zebranie odpowiednich dowodów - wystąpienie do zarządu dróg miejskich czy straży miejskiej o zabezpieczenie ewentualnego materiału video lub zwrócenie się do rzeczoznawcy (listę znajdziecie na stronach PZMot lub NOT) o dokładne oględziny naszego pojazdu.

Pamiętajmy, że dopóki sąd nie określi winnego zdarzenia (oraz tego, czy w ogóle miało ono miejsce), nasza firma ubezpieczeniowa nie rozpocznie procesu likwidacji szkody. Oszust, nawet jeśli - jakimś cudem - uda mu się przekonać sędziego do swoich racji - nie tylko będzie musiał czekać na "zadośćuczynienie" przez długie tygodnie, ale zostanie też odnotowany w sądowych kartotekach. Mandat - niestety - trzeba będzie zapłacić, ale możemy być pewni, że na drugi tego typu numer nasz "cwaniaczek" już sobie nie pozwoli.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy