​Jest pomysł. Więcej zarabiasz, płacisz wyższe mandaty. Jesteś za czy przeciw?

Pewien kierowca na Wyspach Alandzkich przekroczył dozwoloną prędkość o 21 km/godz. - jechał 71 km/godz. przy obowiązującej w miejscu pomiaru pięćdziesiątce, za co został ukarany mandatem w wysokości 63 tysięcy euro. Taka wiadomość pobudza wyobraźnię, skłania do refleksji i wywołuje dyskusję...

Idziemy o zakład, że 99 proc. rodaków nie ma pojęcia, gdzie znajduje się ów archipelag. Rzut oka na mapę... Aha, na Morzu Bałtyckim, u wejścia do Zatoki Botnickiej. 6757 wysepek i wysp, z których największa ma powierzchnię 650 kilometrów kwadratowych, co odpowiada prostokątowi o bokach 20 na 32,5 kilometra. Hm... Naprawdę da się na takim maleństwie poszaleć samochodem? Jak widać można, aczkolwiek bez przesady... Wyspy Alandzkie należą do Finlandii, co wiele wyjaśnia. Nie od dziś bowiem wiadomo, że w Skandynawii sprawcy wykroczeń drogowych są karani bardzo surowo, a wysokość mandatów za rażące zlekceważenie limitów prędkości zależy od stanu majątkowego winowajcy.

Reklama

Anders Wikloef, niesławny bohater wspomnianego na wstępie incydentu, jest najbogatszym mieszkańcem archipelagu, a do tego recydywistą, bowiem już pięć lat wcześniej został przyłapany na zbyt szybkiej jeździe (77 km/godz. przy ograniczeniu do 50), za co zapłacił 95 tys. euro.

Zresztą nie ma co ukrywać - 63 tysiące "euraszków" (dokładnie 63 240) też robi wrażenie. To w końcu około 265 000 zł, a za taką kasę można już kupić przytulne mieszkanko albo fajną furę, nówkę prosto z salonu.

Dodajmy, że Mr Wikloef nie jest bynajmniej rekordzistą. Pozostaje w tyle na przykład za szefem Nokii, który w 2002 r. postanowił nieco popiratować na motocyklu, co kosztowało go 103 000 euro. W ubiegłym roku przyłapana na jeździe po pijaku Norweżka zapłaciła grzywnę w wysokości ćwierć miliona koron, czyli ok. 110 000 zł.

Podobna zasada obliczania wysokości mandatów obowiązuje w Szwajcarii. Przekonał się o tym pewien zamożny Szwed, który siedząc za kierownicą Mercedesa SLS AMG pędził helwecką autostradą prawie 300 km/godz. Skasowano go za to na równowartość ponad... trzech milionów złotych.
Nie brakuje głosów, domagających się wprowadzenia identycznego prawa również i u nas. Więcej zarabiasz, więcej płacisz. W końcu kara za to samo przewinienie powinna być jednakowo dotkliwa dla każdego.

Taką opinię w komentarzu do wydarzeń z Wysp Alandzkich wyraził "Antysocjalista", pisząc: "I to jest sprawiedliwy system! Każdy powinien płacić taką samą karę - taki sam PROCENT, aby każdego kara tak samo bolała."

Niby racja, ale czy rzeczywiście taryfikator mandatów ustalony według skali procentowej spełniałby kryterium identycznej dotkliwości?

Załóżmy, że złamanie jakiegoś przepisu ruchu drogowego zostałoby wycenione na 10 proc. miesięcznych dochodów netto sprawcy wykroczenia. Dla zarabiającego na rękę 2000 zł i z trudem wiążącego koniec z końcem stażysty w banku pomniejszenie pensji o 200 zł oznaczałoby poważne kłopoty. Jego najwyższy szef, inkasujący miesiąc w miesiąc 100 000 zł, musiałby zapłacić 10 000 zł. Kwota nominalnie wielokrotnie wyższa, kara bolesna, ale i tak przecież na koncie zostałoby mu 90 000 zł. Do następnej wypłaty na pewno dałoby się jakoś przetrwać.

Część internautów jest zdania, że występek pozostaje występkiem i powinien być oceniany niezależnie od osoby sprawcy, a zwłaszcza jego sytuacji materialnej. W przewrotny sposób zwraca na to uwagę "DominoS": "Podoba się wam? Sprawiedliwy system? To może wprowadzimy go wszędzie. I tak gdy 20-latek dokona zabójstwa, to dostanie wyrok w wysokości 30% szacowanego czasu swojego życia (średnia długość życia w UE). 90 latek za identyczne zabójstwo nie będzie podlegał żadnej karze. Żyje dłużej niż ustawa przewiduje, a więc te 30% da 0."

Przeszczepienie na nasz grunt skandynawsko-szwajcarskiego systemu mandatowego stawiałoby w uprzywilejowanej pozycji szarą strefę, różnego rodzaju podatkowych kombinatorów i zwykłych, zazwyczaj nigdzie oficjalnie nie zatrudnionych bandziorów. Straciliby ci, którzy uczciwie rozliczają się z fiskusem. No i jeszcze jedno - wgląd w PIT-y musiałaby uzyskać policja, inspekcja transportu drogowego i wszelkie inne służby uprawnione do wystawiania mandatów. Tymczasem dane o dochodach należą do szczególnie wrażliwych i niechętnie ujawnianych przez Polaków.      

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy