AMG GT S. Na gigantycznej pokrywie silnika tego auta zmieści się czwórka dorodnych plażowiczek
Zamierzasz stworzyć sportowe, luksusowe coupe? Zacznij od nakreślenia niebanalnej, rzucającej się w oczy sylwetki. Długiej, szerokiej i bardzo niskiej. Muskularnej, a jednocześnie smukłej. Prześwit? Wystarczy, jeżeli między dolną krawędź progu a nawierzchnię jezdni da się wsunąć stopę. Dodaj do tego parę elementów jednoznacznie świadczących o charakterze pojazdu: masywne zderzaki, okazały spojler, budzące respekt końcówki wydechu. Co najmniej podwójne, a jeszcze lepiej poczwórne.
Mercedes AMG GT
Fot. Fot. spheresis.com
Całość osadź na ogromnych kołach z obręczami o wzorze, który pozwoli bez trudu dostrzec efektowne elementy układu hamulcowego - czerwone, ewentualnie złote. Wystrój wnętrza, jakość materiałów winny mile łechtać ego właściciela, przypominając mu nieustannie, że ma do czynienia z produktem z najwyższej półki.
Pamiętaj, że nie projektujesz rodzinnego kombi, lecz samochód, który ma przede wszystkim dawać satysfakcję kierowcy. Dlatego nie przejmuj się takimi drobiazgami, jak dostępność foteli w drugim rzędzie (o ile w ogóle są) czy pojemność bagażnika. Pod maskę włóż silnik, którego parametry wpędzą w głęboką depresję zdeklarowanych miłośników downsizingu. Jeżeli masz trochę poczucia humoru, puść oko w kierunku ekologów, wyposażając owo monstrum w rzekomo oszczędzający paliwo system start/stop czy tryb eco.
Zgodnie z duchem czasów naszpikuj auto elektroniką, z licznymi wspomagaczami dbającymi o bezpieczeństwo mniej wprawnych kierowców. Na koniec okraś swoje dzieło kilkoma ekskluzywnymi dodatkami, na przykład wyrafinowanym, markowym audio. Gotowe!
Według powyższej recepty został zbudowany Mercedes AMG GTS. Pojazd jak najbardziej lądowy, jednak nie wiedzieć czemu budzący w nas marynistyczne skojarzenia. Jego wygląd, zwłaszcza z przodu, przypomina jedno z owych spektakularnych morskich stworzeń. Nie czujemy się mocni w zoologii, lecz prawdopodobnie chodzi o płaszczkę. W oceanicznych głębinach należałoby doszukiwać się również źródeł inspiracji dla charakterystycznych chrap na błotnikach. Z kolei niezwykle wydłużona maska przywodzi na myśl tę część pokładu luksusowych jachtów, na której zwykły wygrzewać się w promieniach słońca skąpo odziane piękności. Na gigantycznej pokrywie silnika tego modelu Mercedesa spokojnie zmieściłaby się nawet czwórka dorodnych plażowiczek.
Co tu dużo gadać - AMG GTS prezentuje się oryginalnie, okazale i nie pozostawia jakichkolwiek wątpliwości, że mamy do czynienia z poważnym przedstawicielem segmentu premium.
Czas zajrzeć do środka. Dwuosobowa kabina pachnie luksusem i skórą. W jej wystroju dominuje kolor, którego nie podejmujemy się określić. W każdym razie jest to jakiś odcień czerwieni. Wrażenia zapachowo-estetyczne szybko jednak mijają, gdyż dostrzegamy, że podobnie jak w przypadku niedawno testowanego Porsche 911 GT3 także tutaj zajęcie miejsca za kierownicą będzie wymagało nie lada wygibasów. Najlepiej zastosować metodę nurkowania: idziemy śmiało głową naprzód, następnie wsuwamy tułowie, a na końcu wciągamy dolne kończyny. Od razu powiedzmy, że jeszcze trudniejsze jest wysiadanie, a to ze względu na konieczność pokonania progu, wysokiego niczym burta niszczyciela Kriegsmarine.
Opadamy na bezkompromisowo wyprofilowany fotel (biada grubasom!) i... o, rany, jak tu nisko! Wypływającym w rejs marynarzom tradycyjnie życzy się stopy wody pod kilem. W Mercedesie AMG GTS, hmmm... kil kierowcy od powierzchni asfaltu dzieli co najwyżej parę cali.
Unosimy się lekko w górę, by sprawdzić, jak z tej pozycji prezentuje się maska samochodu. Rzeczywiście jest szokująco wręcz długa, nie pozwalając precyzyjnie określić miejsca, gdzie kończy się czy raczej zaczyna nasz pojazd. No dobrze, jakoś sobie poradzimy. Manewry do tyłu ułatwia kamera cofania, przekazująca doskonałej jakości obraz na duży, znany z innych modeli Mercedesa ekran ponad centralną konsolą.
A propos konsoli... Znajdują się na niej pokrętła i gładzik, służące do sterowania różnymi funkcjami i ustawieniami auta, ale podejrzewamy, że do jej zadań należy również zapobieganie niebezpiecznym figlom podczas jazdy. Jest tak wysoka i szeroka, że kierowca nie ma najmniejszych szans, by położyć dłoń na kolanie siedzącej obok pasażerki. Dodatkowym ostrzeżeniem będzie dla niego widok czterech potężnych wylotów powietrza, szczerzących się niczym bateria działek przeciwlotniczych.
Rozmiary maski Mercedesa AMG GTS sugerują, że kryje się pod nią niebagatelna jednostka napędowa. I faktycznie. Jest to ośmiocylindrowy podwójnie doładowany silnik o pojemności 3982 ccm i mocy 510 KM. Napędza on koła tylne za pośrednictwem - także umieszczonej z tyłu, dla korzystniejszego rozkładu mas, 7-biegowej skrzyni dwusprzęgłowej.
Po krótkim rachunku sumienia uruchamiamy tę bestię i natychmiast rozlega się piekielny ryk, który można jeszcze spotęgować, naciskając jeden z przycisków na konsoli. Jeżeli nie chcemy narażać się na zarzut naruszenia ciszy nocnej nie powinniśmy nigdzie ruszać się takim wozem spod domu po godzinie 22. No, chyba że zamierzamy dokuczyć nielubianym sąsiadom i mamy chody w straży miejskiej.
Przestawiamy trochę niewygodnie umieszczoną dźwignię zmiany biegów w pozycję "D" i - w drogę! Kierowca ma do dyspozycji pięć trybów jazdy, w tym jeden przeznaczony dla indywidualistów, lubiących samodzielnie pokombinować z ustawieniami poszczególnych systemów auta. Na nierównych ulicach najlepiej sprawdza się tryb Comfort. Na autostradzie można wypróbować tryby Sport i Sport +. Ostatni, Race, przydaje się w zasadzie tylko na torze. W każdej z powyższych wersji testowany przez nas Mercedes jest samochodem nieziemsko szybkim (prędkość maksymalna 310 km/godz.), zrywnym (przyspieszenie od 0 do 100 km/godz. w 3,8 sekundy), a jednocześnie bezwzględnie posłusznym woli kierowcy. Wymagającym, lecz jednocześnie sprawiającym mnóstwo frajdy z jazdy.
Na koniec parę słów o pieniądzach. AMG GTS kosztuje 40 tys. zł. Oczywiście żartujemy - tyle mniej więcej trzeba zapłacić za jego roczne ubezpieczenie OC i AC (bez zniżek). Ceny w salonach Mercedesa zaczynają się od kwoty 552 500 zł, a po doposażeniu auta do poziomu egzemplarza, którym jeździliśmy, ostateczny rachunek z łatwością przekroczy 800 tys. zł. Na tym rzecz jasna nie koniec wydatków. O kosztach ubezpieczenia już wspomnieliśmy. Mocno dostaniemy po portfelu także podczas wizyt na stacjach benzynowych. Według informacji pokładowego komputera średnie zużycie paliwa na dystansie około 450 kilometrów wyniosło dokładnie 20,3 l/100 km.