Wcisnąć bite auto frajerowi
Przeczytałem serię komentarzy pod artykułem "Jestem handlarzem z Gniezna". I chciałbym zadać naszym rodakom jedno pytanie (zaznaczam że nie jestem handlarzem).
A mianowicie - ludzie, ale wytłumaczcie mi o co wam chodzi? (*)
Kupujecie samochód "na pałę" święcie wierząc, że na przykład 7-letni diesel z Niemiec ma na liczniku 120 tys., bo ktoś go sobie kupił tylko po to, aby pięknie lśnił się w garażu.
Czy ktoś o zdrowych zmysłach wierzy w to, że niemiecki (bądź jakiejkolwiek innej nacji) emeryt dopłacił w salonie za diesla spore pieniądze tylko dlatego, że przy okazji cotygodniowej wycieczki do kościoła lubi posłuchać klekotu? Ich gospodarki nie rozwijają się dlatego, że są idiotami...
Następnie oszczędzacie na wizycie w serwisie w celu kontroli stanu pojazdu, bo przecież wy się na tym świetnie znacie i wszystko sobie sami posprawdzacie. Niektórzy z was zabierają nawet ze sobą mierniki grubości lakieru, aby pokazać jakimi to wy fachowcami jesteście i czego to nie wykryjecie. Każdy kto choć ciut zna się na motoryzacji wie jak głęboko możecie sobie ów miernik zachować... (ćwiartki).
Silnik oglądacie pobieżnie i nie zwracacie uwagi na dość istotne objawy jego zbliżającej się śmierci technicznej, nie czytacie przed oględzinami na ogólnodostępnych forach internetowych co w danym silniku powinno zwrócić waszą uwagę.
Później, już po (początkowo) wspaniałym i okazyjnym zakupie macie żal do świata, że handlarz, ewentualnie właściciel wcisnął bite auto frajerowi...
No niestety, ale kto z was po stłuczce/poważnej awarii, przyznał się do niej przy sprzedaży? Tacy jesteście uczciwi że odbieracie sobie kilka procent z ceny bijąc się w piersi "moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina", lub od razu oddajecie auto na złom?
Nie uwierzę! Sami śmiejecie się "co za frajer - nie zorientował się". Więc nie róbcie z siebie pępków świata i nie wymagajcie, aby ktoś akurat wam spowiadał się ze swoich motoryzacyjnych grzeszków i przewinień. Niestety takie jest prawo natury - słabszy przegrywa. Właśnie po to ogląda się samochód aby ewentualne wady wykryć.
Sam zresztą miałem kiedyś samochód powypadkowy (kupiony akurat z pełną premedytacją), ale zaoszczędziłem na tym jakieś 4 tysiące. I co z tego, że był bity skoro geometrię miał perfekcyjną? Kilka nieoryginalnych blach mnie osobiście nie przeszkadza. Po roku powodem sprzedaży stał się umierający silnik wymagający natychmiastowej interwencji specjalisty od pomp co było w tym silniku nieuniknione - kwestią czasu.
Ja zaś na oku miałem już coś innego i nie miałem cienia chęci na wykonywanie czaso i kasochłonnych napraw (nie oszukujmy się; samochody sprzedajemy albo gdy nam się znudzą, albo gdy naprawa nas przerasta).
Kupujący rozbroił mnie szczerym pytaniem - "czy pojeździ jeszcze trochę". No i sami mi powiedzcie - odpowiedzielibyście "NIE"? Zresztą co tu wiele opowiadać, Polakowi nie dogodzisz. Auto ze świeżym i lśniącym lakierem, to najpewniej bite i malowane. Z oryginalnym lakierem i nie tuszowanymi oznakami korozji jest już zgnite i zaniedbane. Idealny i realny przebieg dziesięcioletniego diesla to jakieś 90 tys. km. Jeżeli ma 200 to już jest maksymalnie zajeżdżone (nie ważne że jeździło na drogach innych niż nasze i widziało prawdziwych mechaników). Jeżeli jakiś element blacharki był wymieniany to samochód nie nadaje się do eksploatacji (po co sprawdzać to na geometrii).
No i oczywiście samochód w tym wieku i z takim przebiegiem nie ma prawa mieć żadnych usterek, bo sprzedający powinien pomyśleć o szczęściu rodaka kupującego i zainwestować dwie wypłaty celem doprowadzenia pojazdu do stanu fabrycznego. Wtedy szanowny Jan Kowalski raczy po wielu upustach zakupić pojazd stękając i sapiąc jak go pokrzywdził los, a znajomym chwaląc się swoim sprytem i bystrością umysłu dzięki któremu dokonał tak wspaniałej inwestycji.
Tylko nadal nie rozumiem... o co wam chodzi?
(*) - list do redakcji nadesłał Łukasz.
Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.