Taki widok oznacza, że twoje auto nadaje się tylko na złom!

W zeszłym roku, po raz pierwszy od 8 lat, do Polski trafiło ponad 1 mln używanych samochodów.

Licznych "ekspertów" szczególnie martwi duży udział w tej liczbie starych pojazdów. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że aż 53,9 proc. sprowadzonych w ubiegłym roku samochodów osobowych legitymowało się wiekiem powyżej 10 lat.

W związku z powyższym często spotkać się można z opiniami, że do Polski trafiają skrajnie wyeksploatowane auta, których eksploatacja zagraża bezpieczeństwu. Trzeba jednaj zdawać sobie sprawę z faktu, że prawdziwym zagrożeniem nie jest wcale "złom z zachodu", ale pojazdy, które - właśnie teraz - są nim zastępowane...

Reklama

Chociaż stan techniczny wielu sprowadzonych samochodów budzi wątpliwości, każdy z nich - przed pierwszą rejestracją w kraju - obligatoryjnie - musi przejść badanie techniczne. Nie jest tajemnicą, że diagności często "przymykają oko" na pewne "nieścisłości", ale żaden z nich nie dopuści do ruchu auta, którego kondycja techniczna budzi poważne wątpliwości.

Nieco inaczej jest w przypadku leciwych pojazdów, które poruszają się po naszych drogach od lat. Ich kierowcy często nie zaprzątają sobie głowy kwestią obowiązkowych badań technicznych ograniczając się jedynie do opłacania OC. Ryzykują niewiele - w obecnym stanie prawnym za takie zachowanie ustawodawca nie przewidział nawet konkretnej kary! To, czy w razie kontroli dostaniemy mandat i policjant zatrzyma dowód rejestracyjny, zależy wyłącznie od niego.

Efekt takiego stanu rzeczy prezentują - wykonane przez nas w zaprzyjaźnionym warsztacie - zdjęcia samochodu, który trafił tam na "wymianę rozrządu". Właściciel chciał, by mechanik zajął się też niewielką - w jego ocenie - dziurą w progu. Chodziło o to, by - tu cytat - "w końcu, bez obaw, móc pojechać na badanie techniczne"...

Pobieżne oględziny wystarczyły, by stwierdzić, że "niewielka dziura" w progu ma w rzeczywistości dobre 70 cm długości. To jednak nic, w obliczu stanu podłogi i - co najważniejsze - struktury nośnej pojazdu. Okazało się, że dwie główne podłużnice istnieją, co najwyżej, na 50 proc. swojej długości. Reszty - najprościej rzeczy ujmując - nie ma!

Uczciwy mechanik (tak, tak - tacy również istnieją!) nie podjął się "wymiany rozrządu". Stanął jednak przed trudnym zadaniem przekonania właściciela, że jego pojazd, w żadnym wypadku, nie nadaje się do dalszej eksploatacji. Trzymamy kciuki za powodzenie tej misji. W trosce o zdrowie i życie nas wszystkich...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama