Krążą w okolicach cmentarzy, by zarobić na cudzym błędzie. Uwaga na oszustów
Wiele osób wybiera się na cmentarze poza swoje miejsce zamieszkania, czasem odwiedza zupełnie inny zakątek kraju i trafia do miejsc, których nie zna. Zmęczeni, roztargnieni kierowcy mogą łatwo paść łupem oszustów i naciągaczy.
Scenariuszy jest kilka: Np. dojeżdżasz do skrzyżowania równorzędnego, albo wyjeżdżasz z drogi podporządkowanej. Drogą główną porusza się inny pojazd jego kierowca mruga światłami, albo daje znak ręką, żebyś ruszał, bo cię wpuszcza. Gdy to robisz, przyspiesza i doprowadza do kolizji. Gdy na miejscu pojawia się policja, wypiera się, że zachęcał cię do ruszenia i twierdzi, że zajechałeś mu drogę.
Drugi "klasyk" przytrafia się zwykle na rondzie. Oszust ustawia się na zewnętrznym pasie i krąży patrząc co robią kierowcy na wewnętrznym pasie ronda. Widząc, że jakiś pojazd chce zjechać na prawo, utrzymuje się w martwym polu lusterek i spokojnie przyjmuje uderzenie od nieświadomego kierowcy, próbującego zmienić pas.
Oszuści działający tą metodą wiedzą, że bardzo trudno będzie udowodnić im winę. Mają też świadomość, że dziś wizyta policji na miejscu zdarzenia oznacza 1000 zł mandatu dla sprawcy. Jeśli policjant nie będzie miał wyraźnych podstaw do uznania, że oszust działał celowo dla uzyskania korzyści finansowej, uzna go za poszkodowanego. Uczciwy kierowca, który padnie ofiarą oszusta nie dość, że straci zniżki i mnóstwo nerwów, to jeszcze zostanie ukarany surowym mandatem.
Dlatego oszuści, którzy prowokują np. niewielkie obcierki, zwykle proponują szybkie rozliczenie gotówką - wzbogacają się o kilkaset złotych i nie wpadają w zainteresowanie policji. Gdyby zbyt często pojawiali się w notatkach policji jako poszkodowani w kolizji, towarzystwa ubezpieczeniowe mogłyby nabrać podejrzeń.
Jeśli jesteśmy przekonani, że padliśmy ofiarą wyłudzacza, warto rozejrzeć się za świadkami, którzy mogą potwierdzić, że to nie była zwykła kolizja. Nie zaszkodzi o monitoring w okolicznych sklepach, a jeśli zdarzenie miało miejsce w centrum miasta, może trafiło na nagranie monitoringu miejskiego. Nie zaszkodziłoby też wozić w aucie wideorejestratora, którego nagranie może nam pomóc w udowodnieniu, że poszkodowany tak naprawdę jest sprawcą zdarzenia.
***