Volkswagen Passat po Luftwaffe
Trudno byłoby wskazać model samochodu wzbudzający równie skrajne, przeciwstawne emocje. Przez jednych uwielbiany, pożądany, uznawany za wzorzec doskonałości. Przez innych wyszydzany, nazywany "królem lawet", będący symbolem obciachu i wiochy. Tak, macie rację - ten pojazd to Volkswagen Passat.
Waldemar nie zalicza siebie do żadnej z wymienionych wyżej grup ekstremistów, choć raczej bliżej mu do pierwszej z nich. Należy do licznej rzeszy rodaków, ufających niemieckiej myśli technicznej i ceniących produkty tamtejszego przemysłu motoryzacyjnego. Kiedy zatem dowiedział się, że zostanie użytkownikiem służbowego Passata, do tego "w dieslu" i funkcjonalnej wersji Variant, czyli kombi, poczuł się wręcz wniebowzięty. Gdy usłyszał, że jego holenderski pracodawca z oszczędności zamiast oczekiwanej "nówki sztuki" zamierza kupić mu pojazd używany, początkowy entuzjazm nieco przygasł.
Waldemar szybko jednak przypomniał sobie powiedzenie o zaglądaniu w zęby darowanego konia i z zaciekawieniem czekał na wynik wszczętych przez Holendrów poszukiwań odpowiedniego egzemplarza.
Auto zostało w końcu kupione w Niemczech. I nie był to żaden podpicowany złom, "niepalony, po emerytowanym lekarzu, nie wymagający wkładu finansowego", lecz wóz, który jeździł dotychczas we flocie Lufthansy w Hamburgu. A to chyba niezła rekomendacja. Kosztował 10 250 euro.
Passat przyjechał do Polski w sierpniu 2012 roku. 2.0 TDI (z pompowtryskiwaczami), 170 KM, skrzynia sześciobiegowa, manualna. Wersja Comfortline. Książka serwisowa z rzetelnie odnotowanymi zakresami kolejnych przeglądów. Na liczniku 77 tys. km - biorąc pod uwagę dotychczasowy sposób użytkowania pojazdu, można przyjąć, że był to przebieg oryginalny. W wyposażeniu m.in. klimatyzacja automatyczna Climatronic, czujniki parkowania z przodu i tyłu, podgrzewane przednie fotele. Jednak bez ksenonów, skóry, nawigacji, zestawu głośnomówiącego, a nawet podgrzewania bocznych lusterek.
Oddajmy teraz głos Waldemarowi, zaznaczając, że chociaż jest on doświadczonym kierowcą z wieloletnim stażem, to nie czuje się ekspertem w dziedzinie techniki motoryzacyjnej. Dlatego jego opowieść może być chwilami nieprecyzyjna. Dobrze jednak oddaje specyfikę obcowania na co dzień z samochodem, będącym marzeniem tysięcy Polaków...
- Muszę powiedzieć, że mój Volkswagen prezentował się bardzo dobrze. Jego wnętrze wyglądało praktycznie jak nowe. Potem ktoś powiedział, że prawdopodobnie uczestniczył w jakiejś stłuczce i był z przodu lakierowany, o czym sprzedawca nas nie poinformował. Ale to raczej nieistotny drobiazg.
W początkowym okresie wóz nie sprawiał żadnych problemów. Zaczęły się one przy przebiegu około 130 tys. km. Zaświeciła się kontrolka sygnalizująca awarię układu chłodzenia. Mechanik włożył klucz do zbiorniczka z płynem chłodzącym, wyjął, obejrzał, powąchał i stwierdził obecność oleju. W rezultacie orzekł, że trzeba wymienić uszczelkę pod głowicą, a przy okazji rozrząd.
20 tys. km później zapchał się filtr DPF. I znowu musiałem jechać do serwisu. Od razu dodam, że nie korzystam z ASO, lecz, jak się to mówi, "renomowanego warsztatu niezależnego". Z jednym wyjątkiem - gdy po 165 tys. km padły wtryskiwacze, zrobili mi je w autoryzowanym serwisie za darmo, w ramach akcji serwisowej Volkswagena. Jak mi powiedziano, gdyby była to usługa odpłatna, zapłaciłbym za nią 12 tys. zł.
Trzecia awaria była bardzo nieprzyjemna, bo samochód po prostu zgasł i nie chciał odpalić. Zepsuła się pompa wstępna w zbiorniku paliwa. Naprawa kosztowała 1200 zł.
I wreszcie ostatni poważny przypadek, na autostradzie A4. Auto weszło w tryb awaryjny. Jakoś dowlokłem się do warsztatu, gdzie oczyścili kierownicę turbiny. Na razie ma to wystarczyć, chociaż powinienem pomyśleć o regeneracji całego turbo.
To minusy intensywnego użytkowania Passata. A plusy? Też jest ich sporo. Waldemar bardzo chwali trwałość i pracę zawieszenia swojego Volkswagena:
- Nic z nim dotychczas nie musiałem robić. Auto prowadzi się świetnie, dużo lepiej od Insigni, którą jeździ żona. Bije Opla także pod względem komfortu resorowania, co daje się odczuć zwłaszcza na zniszczonej nawierzchni czy kostce brukowej. Kiedy mamy jechać w długą trasę, zawsze wybieram Passata. Jest naprawdę wygodny. Nawet po przejechaniu nim 1000 km nie czuję szczególnego zmęczenia. Myślę, że także dzięki długiemu, dobrze podtrzymującymi uda siedzisku fotela i elektrycznie regulowanemu podparciu lędźwiowemu. No i ten bagażnik - duży, funkcjonalny... Super...
Kierowca nie ma żadnych uwag co do osiągów Passata (fajnie przyspiesza...), zużycia paliwa (w mieście: 8,5-9 l/100 km, w trasie przy prędkości 120 km/godz. 6,1 litra, przy 140 km/godz. 6,4-6,6 l/100 km), instalacji elektrycznej (poza dość częstą wymianą żarówek w przednich reflektorach nie wymagała jakichkolwiek interwencji), sprzęgła (zero kłopotów) i skrzyni biegów (jest w porządku, choć wolałbym DSG).
Waldemar wkrótce przesiada się na Skodę Superb. Volkswagen Passat ma obecnie na liczniku niespełna 192 tys. km. Przejechanych zarówno w mieście, jak na długich trasach. Z zewnątrz i wewnątrz nadal wygląda całkiem nieźle. Został wystawiony na sprzedaż. Za 26 500 zł. Na razie jednak nie wzbudza większego zainteresowania.