Polska wersja bajeczki o niemieckim emerycie. To na pewno bajeczka?

Wśród licznych motoryzacyjnych mitów jednym z najpopularniejszych jest ten o niemieckim emerycie, oczywiście niepalącym, lekarzu lub prawniku, mieszkańcu małej, spokojnej miejscowości.

Ów zacny jegomość jest, a właściwie był właścicielem mercedesa, audi, volkswagena, bmw (niepotrzebne skreślić), którym dojeżdżał raz w tygodniu do kościoła, a dwa razy w roku podróżował do sąsiedniego miasteczka odwiedzić wnuka. Po kilku latach postanowił za bezcen pozbyć się swojego wypieszczonego cacuszka, które odkupił pewien szlachetny przedsiębiorca znad Wisły i teraz oferuje, zasadniczo po kosztach, u siebie w komisie.

Znacie? Oczywiście, że tak. Ta historia ma jednak również polską wersję, w której nie jest bajeczką, lecz najprawdziwszą prawdą. Otóż i u nas zdarzają się zmotoryzowani emeryci, którzy, podobnie jak ich wyimaginowani koledzy zza zachodniej granicy, bardzo rzadko zasiadają za kierownicą. Z różnych przyczyn. Może zdrowie już nie to, może brakuje pieniędzy na paliwo, a może po prostu nie bardzo jest dokąd jeździć. Od czasu do czasu jakaś wizyta u lekarza, wypad na działkę pod miasto, raz w roku wyprawa na groby bliskich. To wszystko.

Reklama

Gdy nadchodzi czas sprzedaży samochodu, pojawiają się nieoczekiwane kłopoty, gdyż tak użytkowane auto ma... podejrzanie mały przebieg. To budzi czujność ewentualnych klientów, bowiem wszyscy przecież słyszeli o pladze powszechnego majstrowania przy licznikach pojazdów oferowanych na rynku wtórnym.

W przypadku wozu "po polskim emerycie" być może uda się przekonać potencjalnego nabywcę, że nikt nie chce go oszukać. Trudniejsze zadanie stoi przed właścicielami drugich czy trzecich samochodów w rodzinie. Tak to opisuje jeden z internautów... 

"Przed sprzedażą samochodu żony będę musiał podgonić licznik do przodu. Auto ma 5 lat i 20 tys. kilometrów przebiegu od nowości. Sprzedawałem już dwa jej samochody i zawsze miałem problem, bo pierwszy miał 56 tys. km po 6 latach, drugi 80 tys. km po 12 latach. Przy trzecim nie będę już ryzykował i dam kupującym to, czego oczekują. Około 20 tys. km rocznie. Nieważne, że pokazuję książkę serwisową, że tłumaczę, że mamy w domu trzy samochody i te dwa pozostałe są eksploatowane mocniej. Wszyscy podejrzewają oszustwa w postaci kręcenia licznika. Tak jesteśmy nauczeni."

Podobny problem ma Roman, pierwszy właściciel peugeota z roku 1998, czyli z samego początku produkcji wspomnianego modelu:

- Używam tego auta niemal codziennie, ale wyłącznie w mieście, na kilkukilometrowych dystansach. Rocznie przejeżdżam około 5 tys. km. Dziś mój Peugeot ma na liczniku niespełna 80 tys. Już dawno porzuciłem myśl o jego sprzedaży. Z dwóch powodów. Po pierwsze nikt nie uwierzy w tak mały przebieg, którego nawiasem mówiąc nie potrafię udokumentować, bo nie jeżdżę na regularne przeglądy i nie dbam o wpisy do książki serwisowej. Po drugie jestem ze swojej "dwieście szóstki" bardzo zadowolony i wiem, że nikt nie zapłaciłby za nią tyle, ile jest naprawdę warta.

Zastanówmy się, czy kupno samochodu z przebiegiem zdecydowanie niższym od średniego stanowi rzeczywiście taką świetną okazję. Zakładając oczywiście, że jest to przebieg autentyczny. Zacznijmy od naszego emeryta. Jego auto rzeczywiście może być zadbane, to znaczy czyste wewnątrz, "niepalone". Rodzi się jednak pytanie o ogólny stan techniczny pojazdu. O to, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Kiedyś emeryt jeździł bowiem syrenką i maluchem. Znał te samochody na wylot, praktycznie sam potrafił wszystko w nich naprawić. Potem kupił auto nowsze, bardziej skomplikowane. Po upływie gwarancji pojawił się problem. Korzystać z usług ASO? Za drogo. Oddać się w opiekę zaprzyjaźnionemu mechanikowi z sąsiedztwa? Już prędzej, aczkolwiek fachowość takich domorosłych specjalistów bywa wątpliwa.

Najgorzej, jeżeli właściciel samochodu reprezentuje fatalistyczny punkt widzenia: niech się dzieje wola Boża; dopóki auto jeździ, to niech jeździ, co się będę przejmował... Potem okazuje się, że przebieg faktycznie był znikomy, ale nie oznacza to bynajmniej, iż oferowany pojazd "nie wymaga wkładu finansowego".

Jeszcze gorzej bywa z "drugimi samochodami w rodzinie", użytkowanymi głównie lub wyłącznie w mieście. Taka eksploatacja oznacza bowiem tysiące zimnych rozruchów, wiele kilometrów przejechanych przy niedogrzanym silniku, nieustanne zmiany obciążenia napędu, większe wyzwania stojące przed sprzęgłem, układem hamulcowym, przyspieszone zużycie elementów zawieszenia na dziurawych ulicach.

Właściciele aut z symbolicznymi niekiedy rocznymi przebiegami mają skłonność do popadania w samouspokojenie. Nie przejmują się zwiastunami usterek, bo awaria w mieście nie jest tak groźna jak w dalekiej trasie. Nawet szwankującym pojazdem da się zazwyczaj jakoś dotrzeć do domu czy najbliższego warsztatu. Zapomina się również często, że niewielka liczba kilometrów na liczniku nie zwalnia od konieczności wykonywania okresowych czynności obsługowych. Dotyczy to na przykład pasków rozrządu. O momencie ich wymiany decyduje nie tylko przebieg, lecz także, ze względu na naturalne starzenie się materiałów, wiek auta. To samo z oponami, parciejącymi uszczelkami itp.

A tak poza wszystkim... Stara inżynierska prawda głosi, że urządzenia używane okazjonalnie, nadmiernie oszczędnie, psują się częściej, są bardziej nieprzewidywalne  i kapryśne, niż te eksploatowane intensywnie, zgodnie z przeznaczeniem. Taka jest już natura maszyn... 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy