Volkswagen California. Prawdziwy dom na kołach

Volkswagen California kojarzy się z niszowym autem dla miłośników aktywnego stylu życia. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości tak właśnie wyglądać powinien typowy samochód codziennego użytku. Przesadzam? Zdecydowanie nie!

Wbrew pozorom - nie jest to wcale dom na kołach. Do bycia pełnoprawnym kamperem brakuje chociażby łazienki, ciepłej wody (brak trumy) czy toalety. To raczej normalny, nowoczesny samochód, który - w przeciwieństwie do kanciastych, rozklekotanych kamperów - nie boi się autostradowych sprintów i szybkich wypadów w teren. Autem bez obaw możemy wybrać się w trasę na drugi koniec Europy i dojedziemy na miejsce w takim samym tempie, co samochodem osobowym, tyle, że w zdecydowanie lepszym nastroju - bez konieczności "dociągnięcia" do miejsca noclegu czy "regeneracyjnych" drzemek wśród zgiełku stacji benzynowych.

Reklama

Jedziesz po prostu tak długo, póki jest to przyjemne i komfortowe, a gdy dopada cię zmęczenie - najnormalniej w świecie - idziesz spać. Ba - za sprawą wydajnej lodówki, kuchenki gazowej i zlewu (zapas 30 l czystej wody) - przed snem nie musisz wcale rezygnować z normalnej domowej kolacji, a nawet tak prozaicznej czynności, jak umycie zębów! Niewiele? Jeśli choć raz w życiu musieliście nocować w samochodzie na stacji benzynowej, doskonale wiecie o czym mowa.

Mimo swojej kubatury California rejestrowana jest... tylko na cztery osoby. Każda z nich może się jednak pochwalić miejscem sypialnym. Za fotelami kierowcy i pasażerów znajdziemy przesuwane (szyny w podłodze), dwuosobowe siedzenie ze zintegrowanymi pasami bezpieczeństwa. Za nim - w trzecim rzędzie - zamontowano stelaż i składany materac z gąbki.

Chcąc zamienić przedział pasażerski w kuszetkę należy przesunąć kanapę maksymalnie do przodu, złożyć zagłówki i rozłożyć jej oparcie na płasko (służy do tego jeden uchwyt). Wówczas pozostaje już tylko przykryć je złożonym (trzyczęściowy) materacem, by otrzymać całkiem wygodne, dwuosobowe łóżko o wymiarach 200x140 cm. Kolejne dwie osoby skorzystać mogą z rozkładanego namiotu dachowego. Po jego rozłożeniu (w testowanym egzemplarzu elektrycznie), "strop" zamienia się w łoże o wymiarach 200x120 cm (z materacem o grubości 5,5 cm). Dach warto rozłożyć nawet wówczas, gdy nie planujemy spania na górze. Jednym ruchem ręki można podnieść sufit (na siłownikach), dzięki czemu w kabinie zyskamy możliwość swobodnego stania. Dopiero w takiej konfiguracji kuchenno-użytkowa zabudowa Californii nabiera sensu - w kabinie rzeczywiście można się wówczas pokusić się o przygotowanie obiadu.

Standardowe wyposażenie obejmuje m.in. elektroniczną, trójstrefową klimatyzację Climatrnic (z dodatkowym sterowaniem w przestrzeni pasażerskiej) i - co ważniejsze - bardzo wydajne ogrzewanie postojowe (niestety jego pracę czuć w kabinie). Oprócz tego w okolicach kuchenki mamy też do dyspozycji uchylane okno przesuwne z dodatkową, montowaną od wewnątrz moskitierą. O komfortowy sen dbają rolety, niektórym brakować może jednak kotary oddzielającej przestrzeń "mieszkalną" od szoferki.

Nie myślcie jednak, że California pozbawiona jest irytujących wad. Pierwsza dotyczy zmontowanych na obrotnicach foteli kierowcy i pasażera. Ich obrót o 180 stopni wymaga tytułu inżyniera - trzeba ustawić je w odpowiedniej odległości od deski rozdzielczej i spionować oparcia. Ponieważ służy do tego standardowe pokrętło, a producent nie przewidział możliwości szybkiego złożenia oparć i powrotu do pozycji wyjściowej, każdy obrót zajmuje sporo czasu i wiąże się z całkowitym rozregulowaniem ustawień. Nie oszukujmy się - można to było zrobić lepiej. Mamy przecież do czynienia z autem dla miłośników aktywnego trybu życia, w którym owa aktywność polega na częstszym (niż w przypadku klasycznego kampera) przemieszczaniu się w z miejsca na miejsce.

Szkoda też, że namiot dachowy otwiera się pod kątem, a nie pionowo do góry. Powstająca w ten sposób przestrzeń w formie trójkąta wymaga gimnastykowania się przez korzystających z górnego łóżka. Wchodzimy na nie głową do przodu (po fotelach), ale będąc już na górze musimy zrobić w tył zwrot. Śpiąc w inny sposób pobudka niechybnie zakończy się dla nas odbiciem czoła od krawędź dachu. Nie sądzę, by doliczenie do ceny kilku aluminiowych kształtowników i metra brezentu zrobiło któremukolwiek z klientów jakaś różnice, a zdobywanie poprawiłoby komfort pomieszkiwania na "pięterku". Z drugiej strony zastosowane rozwiązanie pozwala jednak rozłożyć dach pod niskimi drzewami, które oferują przecież nieoceniony w sezonie letnim cień.

Z dachem wiąże się tez kolejny problem - nie sposób mu ufać. Podobnie jak w kabrioletach automatyczny mechanizm jego składania działa rewelacyjnie wyłącznie na idealnie płaskim podłożu. Gdy auto nie stoi całkiem równo dach potrafi zaciąć się przy składaniu nawet, jeśli panel sterowania poinformuje o jego złożeniu. Wniosek? Po każdej takiej operacji należy wyjść z auta i upewnić się, że wszystko z nim w porządku. W porównaniu z kamperem czy przyczepą kempingową, gdzie przygotowanie do drogi wymaga przygotowań porównywalnych z lotem na księżyc (nie żartuję!), nie stanowi to oczywiście większego problemu. No chyba ze biwakujemy właśnie nad polskim morzem i, co zaskakujące, akurat leje...

Innym minusem testowanego egzemplarza był np. brak elektrycznie składnej tylnej klapy. Waży ona mniej więcej tyle, co właz do okrętu podwodnego (w dodatku ukryto w niej składane foteliki), więc siłowniki muszą być naprawdę mocne. O zamknięciu jedną ręką można zapomnieć. Większość przedstawicielek płci pięknej najpewniej w ogóle sobie z tym nie poradzi (sprawdzone empirycznie na osobistej zonie).

Jak jeździ się Volkswagenem Californią? Dla osób, które nie mają na co dzień do czynienia z busami lub karawaningiem to raczej... średnio przyjemne przeżycie. Samochód wymaga pewnej wprawy w manewrowaniu (o czym świadczył m.in. malowany bok naszej "testówki") i zapewnia dość nietypowe wrażenia akustyczne. Nie wszystkim muszą przecież odpowiadać "tłukące się" w szafkach garnki, naczynia czy sztućce. A skoro już o malowaniu mowa - trzeba pamiętać, że produkcja Californii przypomina nieco manufakturę. Dotyczy to chociażby dwubarwnego lakierowania. W tym przypadku kolor złoty położony został na pierwotny, biały lakier. Warto mieć to na uwadze szukając aut z rynku wtórnego. Wyniki w okolicach 200 mikronów (na białym około 100-120) są tu rzeczą zupełnie normalną i nie świadczą o naprawach lakierniczych!

Wracając jednak do tematu... Obraz Californii zmienia się o 180 stopni, gdy spojrzymy na naszego Volkswagena z perspektywy kierowcy busa, vana czy właśnie pełnoprawnego kampera. W takim porównaniu California wydaje się wręcz boginią komfortu. Jest cicha, zwrotna i - co najważniejsze - bardzo szybka. Jak bardzo? Sprint do 100 km/h zajmuje jej poniżej 12 sekund, co z perspektywy kierowcy, który siedzi przecież metr nad ziemią, uznać trzeba za rewelacyjny wynik.

W tym miejscu należy też wspomnieć o zaskakującej ekonomii. W testowanym egzemplarzu pracował 2,0-litrowy diesel (biTDI) o mocy 204 KM sprzęgnięty z automatyczną, sześciostopniową skrzynią biegów. Efekt? W naprawdę szybkiej autostradowej trasie spalanie ani razu nie przekroczyło 10 l/100 km. Gdy rozsądniej operowałem pedałem przyspieszenia, na przeszło 600 km trasie, jaką musiałem akurat pokonać jednego dnia, uzyskałem średnie zużycie paliwa 7,8 l/100 km. Niespełna 8 l/100 km bez specjalnego oszczędzania za kierownicą kompletnie wyposażonej kawalerki. Mistrzostwo świata!

Podsumowanie:

Cena prezentowanego egzemplarza bez dodatków (np. w postaci rozkładanej markizy) to "zaledwie" 278 221 zł brutto. Właściciele przedsiębiorstw mogą (niewiele, ale zawsze) poprawić sobie samopoczucie posiłkują cię kwotą brutto. W wersji "na firmę" California Ocean to wydatek jedynie 226 169 zł... Tu jedna strona medalu.

Druga jest taka, że możliwość zabrania w każda trasę własnego łóżka, stołu, szafy na ubrania czy umywalki otwiera drzwi do zupełnie nowego wymiaru komfortu. By zakochać się w Californii nie trzeba być surferem, paralotniarzem czy obieżyświatem. To auto dla wszystkich tych którzy - podobnie jak ja - zamawiają burgera w "drajwie", po czym wcinają go samotnie na parkingu za kółkiem. Jeśli wolisz upaprać sobie spodnie majonezem niż słuchać okrzyków stada rozwydrzonych bachorów i "Januszy" studiujących obsługę automatu do napojów - znalazłeś właśnie swój samochód idealny!

W Californii możesz usiąść na własnej kanapie, przy własnym stole, a jeśli tylko najdzie cię ochota na zmywanie, niczym cywilizowany człowiek zjeść posiłek korzystając z własnych talerzy i sztućców! W zupełnej ciszy lub przy akompaniamencie ulubionej muzyki docierającej wyłącznie do twoich uszu, z wybranym przez ciebie natężeniem. Nie mam najmniejszych wątpliwości że również w Polsce nie brakuje osób, dla których owe 10 czy 15 minut błogiego spokoju w liczącej 1000 km trasie wartych jest więcej niż te cholerne 200-300 tys. zł!

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama