Polski Phoenix VW
Natknąłem się na to srebrne zjawisko, serfując po Internecie. Pierwsze skojarzenie: to chyba jest nietypowa i nieznana mi dotąd wersja Karmanna.
Podobne kształty oraz widniejący z przodu znaczek VW zmyliły już jednak wielu podobnych do mnie nieświadomych odkrywców tego cennego znaleziska.
Poprzedni właściciel SAM-a (pod taką nazwą zarejestrowany jest prezentowany pojazd), chcąc uciąć niepotrzebne dywagacje postronnych osób na temat jego auta, traktował nieproszonych komentatorów i natrętnych ciekawskich sprawdzoną w stu procentach odpowiedzią. Na każde pytanie dotyczące wyjątkowości owego auta odpowiadał, że jest to amerykańska wersja Karmanna. Cóż, jeżeli istnieje coś niepodobne do niczego innego, to na pewno stworzyli to za oceanem... W ten sposób ciekawość większości pytających została zaspokajana, a właściciel był zwolniony z opowiadania zawiłej historii SAM-a.
Samochód prawdopodobnie nadal byłby uważany za "amerykańską wersją Karmanna", gdyby nie moja rozmowa z obecnym właścicielem pojazdu. Nie potrafiłem ukryć zdziwienia, kiedy właściciel wyjawił mi prawdziwe pochodzenie auta. Krótkie telefoniczne ustalenia i do planu zajęć wpisałem sesję zdjęciową jedynego w swoim rodzaju Volkswagena, wyprodukowanego własnymi siłami przez Polaka!
Auto, niczym mityczny ptak, powstało z popiołów. Najbarwniejszy opis nie zdoła prawdopodobnie przedstawić trudów i wysiłku Bogumiła Szuby, konstruktora tej maszyny. Mimo to podejmuję wyzwanie, jakim jest opowieść o powstaniu tego niezwykłego samochodu i o jego twórcy.
Ciąg dalszy na następnej stronie
Magister inżynier Bogumił Szuba był konstruktorem pracującym w Bielsku-Białej w latach 60. i 70. Tam też, w Instytucie Szybowcowych Zakładów Doświadczalnych, opracował między innymi projekty "Zefira 2" oraz innego szybowca wyczynowego o nazwie "Foka".
Z informacji, które zdołaliśmy zebrać od jego przyjaciół, rysuje się jasny i wyrazisty wizerunek człowieka niezwykle utalentowanego, a przy tym skromnego i niezrównanie pracowitego. Samochód, który dziś możecie oglądać na zdjęciach, jest owocem jego dwudziestosześcioletniej pracy. Niemalże każdy dzień wolny od zawodowych obowiązków zaklęty został w tym srebrnym nadwoziu. Niewiarygodne, do jakiego poświęcenia zdolny był człowiek, chcący za wszelką cenę zrealizować w tamtych trudnych czasach marzenie swojego życia.
Wszystko zaczęło się od ogłoszenia, które pan Bogumił wyszukał w lokalnej prasie. Był rok 1962. Anons dotyczył sprzedaży Volkswagena KdF Kubelwagena, rocznik 1941. Stan techniczny tamtego auta był jednak fatalny. Inżynier Szuba kupił samochód i... rozłożył na czynniki pierwsze. W oparciu o części zapożyczone z KdF zbudowane zostało podwozie SAM-a.
Z Kubelwagena wykorzystana została stalowa płyta podłogowa bez zmiany punktów mocowania zawieszeń, elementy zawieszenia przedniego, z których inżynier zbudował praktycznie nową konstrukcję, tylnego, a także układ kierowniczy i hamulcowy. Za plecami kierowcy zamontowany został silnik o pojemności 1130 ccm i mocy 25 KW. Jest to motor typu bokser z zapłonem iskrowym, całość wyprodukowana w roku 1940. Napęd przekazywany jest na tylne koła poprzez skrzynię z biegiem wstecznym. Sama przekładnia została przesunięta o 90 stopni. Charakterystyczna obudowa filtru powietrza pochodzi ze Skody.
Zresztą wiele elementów wywodzi się z różnych innych samochodów: Trabanta, VW Garbusa, Skody Oktavii, Żuka, Syrenki i Warszawy. Inżynier Szuba samochód swoich marzeń budował w czasach, w których zdobywanie wielu potrzebnych części graniczyło niemalże z cudem. Dlatego pewne elementy przywoził z zagranicznych delegacji służbowych, a na inne polował miesiącami, przeszukując krajowe źródła.
Ciąg dalszy na następnej stronie
Kiedy zakończony został proces związany z budową podwozia, inżynier Szuba przystąpił do najbardziej - moim zdaniem - spektakularnej fazy w procesie tworzenia SAM-a, jaką było skonstruowanie nadwozia. Całe poszycie zostało bowiem zaprojektowane i zbudowane własnoręcznie. Szkielet wykonany został z prętów i kształtowników stalowych.
Pozostałe elementy nadwozia: błotniki przednie, tylne, pokrywy silnika i bagażnika oraz dach, wykonano z tworzywa sztucznego. Posłużyły do tego włókno poliuretanowe oraz żywica poliestrowa, czyli dokładnie te same materiały, z których robione były szybowce projektowane przez inżyniera Szubę. Proces tworzenia samochodu został udokumentowany na fotografiach. Możecie zatem zapoznać się z konstrukcją nadwozia, a na poszczególnych zdjęciach zobaczyć, jak postępowały prace. Niestety, działania inżyniera Szuby nie spotkały się z aprobatą ówczesnego kierownictwa Szybowcowych Zakładów Doświadczalnych. Była to jedna z przyczyn niemiłosiernie wydłużającego się czasu budowy auta.
Wróćmy jednak do budowy pojazdu. Walka z masą miała swoją kontynuację również podczas wytwarzania innych elementów auta. Zarówno przednia, jak i tylna szyba zostały wytworzone z pleksi, takiej samej jaką stosowano w szybowcach. W wykańczaniu wnętrza wielki udział miała żona inżyniera - Danuta, która uszyła kraciastą tapicerkę.
Kompletowanie wyposażenia kabiny również przebiegało z trudnościami i pochłonęło kilka następnych lat. Samochód SAM został jednak uznany oficjalnym pismem przez Fabrykę Volkswagena w Wolfsburgu. Inżynier Szuba od samego początku swojej pracy pozostawał bowiem w kontakcie z konstruktorami VW, przedstawiając im wiele projektów swoich pionierskich rozwiązań. Na dowód uznania samochodu inżyniera Szuby przez Centralę w Wolfsburgu za VW publikujemy oryginalny dokument oraz jego polskie tłumaczenie.
Oto krótki cytat z listu: "(...) ponieważ podwozie auta odpowiada podwoziu VW, jest jak najbardziej wskazane oznakować samochód jako Volkswagen - również wtedy, kiedy nie została zastosowana oryginalna karoseria VW. W załączeniu otrzyma Pan znak VW, który będzie mógł Pan umieścić na przedniej masce".
Ciąg dalszy na następnej stronie
Bogumił Szuba nie zdołał jednak nigdy przejechać po publicznych drogach nawet kilometra swoim Phoeniksem (tak właśnie auto miało się nazywać, ale fabryka VW zgodziła się wyłącznie na jedną oficjalną nazwę SAM).
Nagła śmierć inżyniera przerwała prace zmierzające do całkowitego wykończenia samochodu oraz starania związane z jego rejestracją. Wysiłek trwający ponad ćwierć wieku nie został uwieńczony przejażdżką inżyniera Szuby wykonanym przez niego SAM-em.
Po przeszło ćwierć wieku zmagań i prac dopiero trzeci kolejny właściciel może cieszyć się nim w swojej kolekcji zabytkowych Volkswagenów. Jacek Kowalewicz - o nim właśnie mowa - twierdzi, że nawet w codziennym użytkowaniu polski VW jest dobrym autem. SAM znalazł swoje nowe miejsce w Muzeum w Białymstoku - muzeum szczególnym, założonym przez Stowarzyszenie Miłośników Starej Motoryzacji i Techniki. Pośród innych wiekowych aut prezentuje się nie mniej okazale. Tylko nieliczni jednak znają jego historię i wiedzą, że jest jedynym takim VW na świecie, zbudowanym przez wybitnego polskiego inżyniera konstruktora, Bogumiła Szubę.
Więcej na temat polskiego VW w najnowszym wydaniu Volkswagen TRENDS. Mikołaj Urbański. Fot. autor