Afera "dieselszwindel"

Volkswagen oszukiwał w testach spalania. Co w tym dziwnego?

W USA rozpętała się afera wokół silników Volkswagena, które miały sztucznie zaniżać wyniki pomiarów spalin. Niemieckiemu producentowi grożą ogromne kary, w amerykańskiej opinii publicznej zawrzało, a my się zastanawiamy – skąd ten szok i zaskoczenie?

Międzynarodowa Rada na rzecz Czystego Transportu (International Council on Clean Transportation) przebadała niedawno Volkswagena Jettę oraz Passata z silnikami Diesla, aby przekonać się czy zużycie paliwa w realnych warunkach drogowych, odpowiada temu z broszur reklamowych. Wynik tych testów okazał się szokujący o czym została poinformowana Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA).

Organizacja ta przeprowadziła więc własne testy, które wykazały, że modele Volkswagena emitują znacznie więcej szkodliwych substancji, niż jest dozwolone prawem. Normy są przekroczone od 10 do nawet 40 razy! Jak to możliwe?

Reklama

Otóż niemiecki producent zastosował pewien skomplikowany algorytm, który wykrywa, że samochód jest w trakcie testu mierzącego emisję spalin oraz zużycie paliwa. Silnik przechodzi wtedy w specjalny tryb, w którym co prawda ma mniejszą moc, ale za to robi się znacznie bardziej ekologiczny, niż jest w rzeczywistości.

Po ujawnieniu tych informacji, Volkswagen zawiesił sprzedaż modeli Jetta, Golf, Beetle i Passat, a także Audi A3 - wszystkie one korzystają z silników TDI Clean Diesel, w których wspomniany algorytm się znalazł. Co więcej, EPA wezwała producenta do usunięcie z 482 tys. sprzedanych samochodów rozwiązania, które powoduje oszustwo podczas cyklu pomiarowego.

To jednak dopiero początek problemów Volkswagena - ponieważ wspomniane modele nie spełniają obowiązujących norm, nie mogą być sprzedawane. Trudno natomiast sobie wyobrazić, żeby producentowi udało się szybko wprowadzić takie modyfikacje do samochodów, które pozwoliłyby na realne obniżenie emisji szkodliwych substancji. O ile w ogóle jest to wykonalne. Ponadto nad Volkswagenem wisi groźba zapłacenia kary wynoszącej 18 mld dolarów (37,5 tys. dolarów za każdy sprzedany samochód, który nie spełnia norm) - dodajmy, że w zeszłym roku cała Grupa Volkswagena zarobiła 11 mld euro. Ponadto całą sprawą zajmie się prokuratura, co może spowodować kolejne problemy, związane z procesem karnym.

Nie można również zapomnieć o tym, że cała afera z pewnością zrujnuje opinię Volkswagena w USA. Niemcy w zeszłym roku sprzedali niemal 367 tys. Volkswagenów i Audi, a plany zakładają zwiększenie wyników do 1 mln w 2018 roku. Jednym z filarów kampanii marketingowej w Stanach są od lat właśnie silniki TDI, które Niemcy prezentują jako niezwykle ekonomiczne i ekologiczne. Obecna sytuacja może doprowadzić do załamania się sprzedaży, szczególnie wersji TDI.

Ujawnienie, że producent z premedytacją oszukuje swoich klientów może wydawać się szokujące, ale... przecież dla nas, Europejczyków, jest normalne. Czy ktoś bowiem próbuje pozywać producentów samochodów za to, że nowe auta palą o wiele więcej, niż w katalogach? Unia Europejska co rusz wprowadza nowe obostrzenia - nie wystarczają już normy emisji spalin, teraz producenci muszą także wykazać, że ich cała gama emituje średnio określoną ilość CO2/km. W przeciwnym wypadku grożą im surowe kary.

Dlatego też na rynku pozostała zaledwie garstka modeli z silnikami wolnossącymi - niemal wszyscy przeszli już na małolitrażowe jednostki, które są niebywale oszczędne na papierze, ale w realnym świecie palą czasem więcej, niż ich poprzednicy. Tego jednak nikt nie zdaje się traktować jako problemu. Ani Komisja Europejska, ani nasz UOKiK - według urzędników oszukiwanie klientów co do kosztów paliwa, jakie będą musieli ponieść kupując samochód nie jest naruszaniem ich interesów.

W USA jednak wygląda to zgoła inaczej. Dwa lata temu EPA w czasie swoich testów odkryła, że samochody Kii oraz Hyundaia palą więcej, niż podaje to producent. Różnica wynosiła około... 0,3 l/100 km, choć w niektórych przypadkach było to ponad 1 l/100 km. Cała sprawa zakończyła się oficjalnymi przeprosinami, rekompensatą w postaci zwrotu różnicy kosztów paliwa (pomiędzy deklaracjami producenta, a wynikami testów EPA) oraz bonusem wynoszącym 15 % wysokości tej rekompensaty. W sumie koreański zapłacił 360 mln dolarów.

Cała sprawa jest bulwersująca, ale czy zaskakująca? Dla nas w ogóle - każdy, kto miał okazję dłużej jeździć nowym samochodem wie, że jeśli auto zamiast deklarowanych 6 l/100 lkm spala 8, albo 9 l, to nie należy się temu dziwić. Tym, co faktycznie powinno bulwersować, jest postawa ustawodawców oraz organizacji zajmujących się normami spalin. To one narzucają producentom samochodów nierealne obostrzenia, a kiedy jakimś cudem uda im się je spełnić... wprowadzają kolejne, jeszcze surowsze normy. Mała pojemność silników, turbodoładowanie, wtrysk bezpośredni, systemy start/stop oraz odłączania cylindrów - te i wiele innych zabiegów mają na celu obniżyć spalanie i emisję szkodliwych substancji jedynie w laboratorium. Czy ktoś to wreszcie dostrzeże i położy kres fikcyjnym danym w katalogach oraz do przesady skomplikowanym silnikom, które nie są ani ekonomiczne, ani trwałe?

Michał Domański

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Volkswagen
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy