Zatrzymaj się przed strzałką
Prawo o ruchu drogowym stanowi, że kierujący, wykonując tzw. skręt warunkowy podczas wyświetlania sygnału czerwonego i zielonej strzałki, ma obowiązek zatrzymać się przed sygnalizatorem. Dopiero po zatrzymaniu może wznowić jazdę, o ile pozwalają na to warunki. Ten przepis jest przez kierowców nagminnie ignorowany. Jakie to może mieć skutki?
Pytałem wielu kierowców, czy znają ten przepis. Jak to zwykle bywa w naszym kraju, jedni nie mieli pojęcia o takim wymogu, inni słyszeli piąte przez dziesiąte. Tylko bardzo nieliczni potrafili prawidłowo wskazać, gdzie, w jakim miejscu kierujący powinien zatrzymać pojazd. Jeszcze mniej zmotoryzowanych umiało wyjaśnić, czym ten obowiązek zatrzymania jest uzasadniony.
Świadczy to zresztą dobitnie o poziomie wiedzy polskich kierowców i ich wyobraźni. Powyższy wymóg obowiązuje przecież już ponad 10 lat. To także wina mediów, które nie przypominają i nie popularyzują najważniejszych przepisów ruchu drogowego.
Wyjaśnię zatem raz jeszcze, że nie chodzi tu o zatrzymanie się przed drogą poprzeczną (czyli tą, na której ruch jest otwarty), ale o zatrzymanie przed sygnalizatorem. Sygnalizator najczęściej umieszczany jest przed przejściem dla pieszych. No właśnie...
Pewien kierowca, nazwijmy go X, nawiasem mówiąc 31-letni taksówkarz, zamierzał skręcić na skrzyżowaniu w prawo. Zobaczył z daleka sygnał czerwony i zieloną strzałkę. Na środkowym pasie stał autobus miejski, na lewym też zatrzymały się pojazdy. Nasz bohater zjechał zatem na prawy pas i ze znaczną prędkością zbliżał się do przejścia dla pieszych, omijając stojące na sąsiednim pasie samochody. Wprawdzie tuż przed przejściem dla pieszych nieco zwolnił, ale nie zamierzał bynajmniej zatrzymywać się przed sygnalizatorem, bo (jak wyjaśnił potem podczas przesłuchania) nigdy tak nie czynił, uważając wspomniany przepis za zbędny i nieżyciowy. Poza tym spieszył się bardzo, gdyż przyjął właśnie zlecenie i udawał się po pasażera.
Okazało się jednak, że nie zawsze jajko jest mądrzejsze od kury i czasami warto słuchać starszych.
Kiedy taksówkarz wjeżdżał już na przejście dla pieszych, nagle tuż przed maską jego mercedesa, z lewej strony, pojawił się rowerzysta, który pędził po przejściu ze znaczną prędkością. Rozpaczliwe hamowanie taksówki nic już nie pomogło, a zresztą nastąpiło już po uderzeniu w rowerzystę. 25-letni cyklista doznał bardzo poważnych obrażeń ciała, m. in. pęknięcia podstawy czaszki.
Obaj uczestnicy tego wypadku obrzucali się wzajemnie oskarżeniami. Taksówkarz twierdził, że rowerzysta nie miał prawa jechać po przejściu, lecz powinien był zejść z roweru i przeprowadzić go. W tym przypadku miał zresztą absolutną rację, albowiem kodeks drogowy zabrania jazdy wzdłuż po przejściu dla pieszych. Dotyczy to wszystkich pojazdów, w tym także rowerów.
Niestety, przepis ten jest nagminnie lekceważony przez cyklistów, tak zresztą, jak i wszelkie pozostałe artykuły Prawa o ruchu drogowym. Rowerzyści wiedzą lepiej, co im wolno, a wolno im praktycznie wszystko (ich zdaniem). Wolno im przejeżdżać na czerwonym świetle, wolno im jechać pod prąd, po chodniku i po jezdni. Zachowują się zatem jak święte krowy. Nie biorą jednak pod uwagę, że w konfrontacji z samochodem nie mają żadnych szans.
W tym zdarzeniu rowerzysta, reprezentowany przez adwokata, zarzucał taksówkarzowi, że wbrew wymogom prawa nie zatrzymał się przed sygnalizatorem, bo gdyby tak uczynił, do wypadku nie doszłoby. No i też, niestety, miał trochę racji. Sąd uznał obu kierujących współwinnymi wypadku.
Obowiązek zatrzymania przed sygnalizatorem miał w założeniu służyć przede wszystkim ochronie pieszych przechodzących po przejściu przez jezdnię, bo przecież oczywiste jest, że jeśli dla pojazdów sygnalizator wyświetla światło czerwone, to w tym czasie piesi mają zielone. Obowiązek zatrzymania powoduje, że przechodnie nie się narażeni na pojawienie się tuż przed ich nosem rozpędzonego samochodu, np. takiego właśnie taksówkarza, któremu bardzo się spieszy.
Jeśli kierowca nie zignoruje obowiązku zatrzymania się przed sygnalizatorem, to wtedy będzie musiał uważnie się rozejrzeć, zanim ponownie ruszy. Z łatwością dostrzeże pieszego znajdującego się na pasach. Jeśli jednak nie zatrzyma się przed sygnalizatorem, to może zmusić przechodnia do nagłego przyspieszenia kroku albo nawet cofnięcia się przed pojazdem, a to już jest ewidentne nieustąpienie pierwszeństwa.
Niestety, w Polsce kierowcy są mądrzejsi od przepisów, oni "wiedzą lepiej". Nie brakuje więc takich prostaków, którzy przejeżdżają pieszym niemal po nogach, ignorując obowiązki wynikające z wyświetlania zielonej strzałki. Jest to nie tylko naruszenie przepisów, ale ewidentne chamstwo. Do rzadkości należą jednak - niestety - przypadki ukarania kierującego za takie wykroczenie.
W polskiej rzeczywistości pojawia się jednak jeszcze dodatkowe niebezpieczeństwo. Pieszy, nawet biegnący, nie osiąga takiej prędkości, jak rozpędzony rowerzysta jadący po przejściu, pozbawiony wyobraźni i ostentacyjnie lekceważący przepisy Tak było właśnie w opisywanym powyżej wypadku. Taksówkarz, zbliżając się do przejścia, miał widoczność ograniczoną przez stojący na środkowym pasie autobus. Dostrzegł więc rowerzystę w ostatniej chwili, tuż przed maską pojazdu. Nie miał szans na uniknięcie wypadku. Z kolei rowerzysta, jak ustalili biegli, jechał po przejściu z prędkością ok. 30 km/h. Piesi takich prędkości nie osiągają.
Mimo, że rowerzyście można oczywiście zarzucić w tym przypadku dużą lekkomyślność (co zresztą dla wielu cyklistów jest bardzo charakterystyczne), to jak pokazuje życie, potrącenie kierującego jednośladem w takiej sytuacji obciąża również kierowcę, który nie zatrzymał się uprzednio przed sygnalizatorem.
Czy zatem chcemy, czy nie, możemy ciężko ranić lub zabić człowieka i za to odpowiadać. I nawet jeśli ten człowiek nie grzeszył zbytnim rozumem, to czekają nas poważne kłopoty, a może także uraz psychiczny na wiele lat.
Namawiam zatem: nie ignorujcie zielonej strzałki i sygnału czerwonego, nie jedźcie tak, jakbyście mieli zielone światło. Ile zyskacie na tym, że nie zatrzymacie się przed sygnalizatorem? 5 sekund? 10? 12? Czy są one warte tego, by narobić sobie problemów, stracić znacznie więcej czasu i nerwów?
A swoją drogą dobrze by było, gdyby policjanci zaczęli karać masowo rowerzystów jeżdżących po przejściach. Chodzi nie tylko o zagrożenie zderzeniem ze skręcającymi samochodami, ale także o bezpieczeństwo pieszych idących po przejściu. Przechodnie na pasach powinni mieć pełny komfort i poczucie bezpieczeństwa, zarówno ze strony kierowców samochodów, jak i rowerzystów.
Nierzadko zdarza się, że ci ostatni, lawirując pomiędzy pieszymi, potrącają ich łokciami lub kierownicą albo zmuszają do schodzenia im z drogi.
W Krakowie policja próbowała zająć się tym problemem i zatrzymywać kierujących jednośladami, którzy nie zsiedli z roweru, aby go przeprowadzić i jechali pomiędzy pieszymi. No, ale oczywiście zaraz podniosła się fala szlachetnego oburzenia, że to nagonka, prześladowanie biednych rowerzystów. Jasne, Polacy domagają się, by prawo było prawem. Chodzi jednak tylko o te przepisy, które są wygodne dla nich samych. Innych? Karać surowo, tępić... Ale nam wolno łamać prawo, bo uważamy, że jest głupie, prawda?
Polski kierowca