Brak autostrad skompromituje nas przed światem? Bzdury!
Ministrowie składają meldunki o osiągnięciu stanu pełnej gotowości. Premier przyjmuje je, ale chyba nie do końca im dowierza, bo natychmiast rusza na inspekcję.
Defetyści sieją zwątpienie, przekonując, że "właściwie niczego nie ma". Dywersanci zapowiadają akcje protestacyjne, które mają położyć całą imprezę. Na złość obecnej, nielubianej władzy. Media rozpisują się o aferach - tu coś rozkradli, tam komuś nie zapłacili. Słowem: pełna mobilizacja sił, środków, słów, gestów i min...
Im bliżej Euro 2012, tym bardziej atmosfera wokół nas przypomina nastrój, panujący w sztabach wielkich armii tuż przed decydującą batalią. Niepewność miesza się z nadzieją, zmęczenie z entuzjazmem.
No i te dręczące wielu pytania: zdążą czy nie zdążą? Położą asfalt czy ugrzęzną w piachu? Według niezależnych ekspertów, na uzyskanie tzw. przejezdności (zauważmy, że dla zdefiniowania tego pojęcia stworzono specjalną ustawę...) całej autostrady A 2 do Warszawy nie ma już żadnych szans. Zdania drogowców są podzielone. Jedni prezentują postawę kapitulancką. Inni nadrabiają miną, przypominając górników z rysunku autorstwa bodajże Andrzeja Mleczki, zapewniających, że "węgiel wydobędą choćby spod ziemi". Twierdzą, że na najbardziej zagrożonym odcinku C intensywne prace trwają 24 godziny na dobę.
Z reporterskiego rekonesansu, przeprowadzonego przez dziennikarzy jednej z gazet, wynika tymczasem, iż nocna zmiana ogranicza się do paru ciężarówek i pojedynczej, sennej brygady robotników. Nie wygląda to optymistycznie, lecz z drugiej strony krążą pogłoski, że rząd cichcem szykuje niespodziankę i A2 zostanie mimo wszelkich przeciwieństw otwarta. Po to, by urzędnicy mogli wypiąć piersi do orderów i nastawić kieszenie na hojne nagrody. Zdążą, nie zdążą, zdążą, nie zdążą...
Można zapytać za klasykiem: "ale o co chodzi?" Jak zwykle o pieniądze? Też, ale głównie o narodowe kompleksy. Podobno brak autostrad na Euro 2012 skompromituje nas przed światem. Czyżby?
VIP-y przylecą na piłkarski czempionat samolotami. Zatem ów "świat", o którego opinię tak się niepokoimy, oznacza w tym wypadku szeregowych kibiców, którzy zechcą przyjechać na odbywające się w Warszawie mecze samochodami. Czy rzeczywiście mamy się z ich strony czegokolwiek obawiać? Przecież my, Polacy, już teraz mamy na temat dróg i inwestycji komunikacyjnych w ojczyźnie wyrobione zdanie. Malkontenci zawsze będą narzekać, niezależnie od aktualnej sytuacji i stanu faktycznego. Optymiści, którzy nawet na cmentarzu widzą nie krzyże, lecz "same plusy", ucieszą się, że w ogóle cokolwiek się u nas buduje. Przybysze z krajów niegdysiejszego obozu socjalistycznego zrozumieją i wybaczą wszelkie niedostatki, zwłaszcza, że ci ze wschodu u siebie borykają się z jeszcze większymi problemami.
Kibice z Europy Zachodniej, dla których Polska to zazwyczaj kompletnie nieznany kraj na obrzeżach cywilizowanych obszarów kontynentu, i tak będą zdziwieni, że mamy jakiekolwiek bite drogi, a podstawowym środkiem transportu tubylczej ludności nie jest bynajmniej furmanka, jak wciąż przekonują obowiązujące w ich szkołach podręczniki geografii.
Zresztą dla miłośników piłki nożnej od stanu infrastruktury i tak ważniejsza będzie ogólna organizacja i atmosfera imprezy, pogoda, cena piwa, uroda wolontariuszek, a przede wszystkim gra ukochanych drużyn. By obejrzeć ich sukcesy, bez szemrania przejadą 100 kilometrów po choćby najgorszych wertepach. Ewentualnej klęski nie osłodzi nawet najbardziej luksusowa, sześciopasmowa autostrada...