Nowy znak drogowy. Nakaz prawolewozawrotu
Są narody złożone z nudziarzy, trzymających się ściśle litery prawa, niezdolnych do jakiejkolwiek improwizacji, działających wyłącznie według precyzyjnie rozpisanych procedur. Są też takie, których przedstawiciele to ludzie pełni fantazji, o raczej swobodnym stosunku do otaczających ich ograniczeń, traktujący urzędowe paragrafy jako pewnego rodzaju ogólne wytyczne, do których można, ale bynajmniej nie trzeba się stosować. Taki podział to podobno stereotyp, ale przecież życie nieustannie pokazuje, że tkwi w nim sporo prawdy. Do nacji szczególnie kreatywnych należą niewątpliwie Polacy. Tę cechę doskonale oddają choćby ustawiane przez nich znaki drogowe...
Dziwny znak drogowy stojący przy Szpitalu Wojewódzkim im. Marciniaka we Wrocławiu
Kwestia tzw. oznakowania pionowego na drogach jest dokładnie uregulowana w przepisach, które określają, co każdy ze znaków oznacza, jak ma wyglądać, z czego może być wykonany, jak powinien zostać umieszczony itp. Od czegóż jednak pomysłowość rodaków. Jej owocem są tysiące rozstawionych po całym kraju twórczo przekształconych znaków drogowych.
Sztandarowym przykładem takiej modyfikacji jest dopisek "Nie dotyczy mieszkańców", dodawany do zakazów zatrzymywania się, ruchu czy wjazdu. Niektórzy jednak idą jeszcze dalej i tworzą dzieła całkowicie samodzielne, nie mieszczące się w żadnych oficjalnych wykazach.
Jeden z naszych czytelników przysłał nam fotografię, pokazującą znak, stojący przy Szpitalu Wojewódzkim im. Marciniaka we Wrocławiu. Autor zdjęcia zastanawia się, co może on oznaczać, sugerując, że być może chodzi o "nakaz prawolewozawrotu".
Prawdę mówiąc nie starcza nam wyobraźni, by jednoznacznie rozstrzygnąć tę kwestię. Hm... Czyżby był to fragment oznakowania lotniska, nakazujący pilotom, by od razu po starcie i nabraniu odpowiedniej wysokości zmienili kurs o 180 stopni? Kształt litery U może również stanowić wskazówkę dla parkujących w pobliżu kierowców, by wychodząc z auta nie zapomnieli założyć blokady na dźwignię zmiany biegów.
Żarty żartami, tymczasem sprawa jest poważna. Okazuje się bowiem, że duża część znaków drogowych w Polsce może stać nielegalnie. Według przepisów każdy z nich musi być uwzględniony w organizacji ruchu, zatwierdzonej, jak czytamy w stosownym rozporządzeniu ministra infrastruktury, "przez organ zarządzający ruchem albo podmiot zarządzający drogą wewnętrzną". Drogowcy, instalując nowe znaki, często nie dopełniają tego ostatniego obowiązku. Niedawno sąd uwolnił pewnego kierowcę od konieczności zapłacenia mandatu za jazdę po buspasie na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Właśnie dlatego, że organizacja ruchu, w której figurowało oznaczenie początku pasa wydzielonego dla autobusów, nie została przekazana do zatwierdzenia przez właściwy organ władz miasta. A zatem nie była wiążąca dla użytkowników wspomnianej drogi i nie może stanowić podstawy do wymierzania kar.
Sprawcy wykroczeń próbują bronić się, żądając atestów i świadectw legalizacji urządzeń używanych przez policję. Zdaje się, że znacznie skuteczniejsze, z ich punktu widzenia, byłoby sprawdzanie czy znak, o nieprzestrzeganie którego zostali obwinieni, stoi zgodnie ze wszelkimi wymogami prawa.
Warto przy okazji zdać sobie sprawę, że samowolne stawianie znaków jest karalne. Mówi o tym art. 85 kodeksu wykroczeń, który przewiduje areszt, ograniczenie wolności albo grzywnę.