Do kiedy ważne jest twoje prawo jazdy?

Czy jedna, malutka, pozioma kreseczka może mieć jakiekolwiek znaczenie? Okazuje się, że tak...

Chodzi o znaczek, wpisywany w rubryce "termin ważności" prawa jazdy osób, które uzyskały je bezterminowo. Od stycznia 2015 r. takich uprawnień już się nie wydaje, nowe przepisy kreski nie przewidywały, więc gdy ktoś z "bezterminowców" był zmuszony z jakiegoś powodu ów dokument wymienić, urzędnicy odmawiali umieszczania wspomnianej, najprostszej z możliwych adnotacji. Twierdzili, że są zobowiązani do podania konkretnej daty. Ale jakiej, skoro ze względu na zasadę ochrony praw nabytych, prawo jazdy jako takie nadal pozostawało bezterminowe?

Reklama

Sprawa trafiła do sądu administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego. Nasza informacja o przyjętych przez te instytucje rozstrzygnięciach wywołała duże zainteresowanie internautów.

Najżarliwsza dyskusja dotyczy oczywiście zasadności ograniczania terminu ważności uprawnień do prowadzenia pojazdów mechanicznych. Jedni zauważają, że idąc tokiem myślenia, który doprowadził do likwidacji bezterminowych praw jazdy, należałoby zobowiązywać ludzi do cyklicznego zdawania wszelkich egzaminów, poczynając od matury, a po 50. roku życia kazać im powtarzać szkołę podstawową. Inni są za okresowym weryfikowaniem uprawnień.

Powołują się przy tym na przepisy, obowiązujące za granicą. "W USA prawo jazdy jest ważne 4 lata i nikt z Polaków mieszkających w USA, nie narzeka. Komputer wybiera losowo kierowców do ponownego zdanie testów (...) Wszystko zajmuje góra do godziny czasu. Badany jest tylko wzrok" - pisze  "Kierowca CDL".

Znamy panią, która uzyskała prawo jazdy w połowie lat 80. Ponownie usiadła za kierownicą dopiero 30 lat później, po śmierci męża. Jako kierowca była praktycznie wtórną analfabetką. Szczęśliwie uniknęła wynikających z tego faktu niebezpieczeństw i dzisiaj radzi sobie całkiem nieźle. Czy w jej przypadku powtórne zdawanie egzaminu miałoby sens? Może tak, może nie. Zresztą ograniczenie terminu ważności prawa jazdy nie wynikało z chęci sprawdzania co pewien czas umiejętności  i wiedzy osób, posługujących się tym dokumentem, lecz z uznania potrzeby okresowego kontrolowania stanu zdrowia starszych stażem, a więc i wiekiem kierowców. I to jest rozsądne, o ile oczywiście owo kontrolowanie nie ograniczy się do zainkasowania przez lekarza 100 czy 200 zł i złożenia podpisu pod orzeczeniem "zdolny".

Warto zwrócić uwagę na jeszcze coś innego. Mianowicie na wprowadzającą zamieszanie nieprecyzyjność wielu polskich przepisów. Zarówno tych przygotowywanych na kolanie i i uchwalanych w ciągu jednej nocy, jak i tych wydawałoby się długo i starannie cyzelowanych. W opisywanej wyżej sprawie chodzi o kreskę. Niekiedy źródłem wątpliwości bywa szyk zdania lub niewłaściwie użyte słowo.

Jeden z punktów Prawa o ruchu drogowym stanowi, że "dopuszcza się poruszanie pojazdów elektrycznych po wyznaczonych przez zarządcę drogi pasach ruchu dla autobusów". Powstał spór wokół interpretacji wyżej przytoczonego zapisu. Niektórzy, zapewne zgodnie z intencją ustawodawcy, uznali, że "elektryki" mogą jeździć po wszystkich buspasach. Inni, że tylko po tych wskazanych przez zarządcę drogi. Najgorzej, że takie rozumowanie przekładało się na działania policji. A wystarczyło przecież inaczej sformułować ów nieszczęsny przepis: "Na pasach, wyznaczonych przez zarządcę drogi dla ruchu autobusów, dopuszcza się poruszanie pojazdów elektrycznych". Albo: "Dopuszcza się poruszanie pojazdów elektrycznych po pasach ruchu, wyznaczonych przez zarządcę drogi dla autobusów". I wszystko byłoby jasne.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy